Blogosfera, od kilku dni zalana wpisami wspominających ósmą edycję Avangardy konwentowiczów, to najlepszy dowód na popularność warszawskiej imprezy. Szkoda tylko, że w tym roku – w stosunku do lat poprzednich – dało się odczuć niewielki spadek poziomu konwentu.
Lokalizacja
Podobnie, jak rok temu konwent odbywał się na terenie kampusu SGGW, tym razem jednak wycieczka na Ursynów była zdecydowanie mniej bolesna. W tym względzie organizatorzy spisali się na medal, likwidując niedogodności, na które uskarżali się uczestnicy poprzedniej edycji. Przede wszystkim, zmieniono szkołę noclegową, wynajmując budynek położony znacznie bliżej SGGW. Dzięki temu wszyscy ci, którzy nie zdecydowali się na nocleg w akademikach mieli ułatwiony dostęp do konwentowych atrakcji – podobno dystans dzielący obie lokalizacje można było w miarę bezboleśnie pokonać nawet na piechotę. Zadbano też o żołądki konwentowiczów – w podziemiach budynku głównego pojawił się bufet, w którym można było kupić coś na ząb. Jedyną jego wadą były zdecydowanie zbyt krótkie godziny otwarcia. Szczęśliwie, nawet po godzinie 17 dało się uniknąć śmierci głodowej, dzięki pobliskim sklepom spożywczym i automatom ze słodyczami. Zawiódł z kolei konwentowy pub. Prawdę mówiąc, dawno nie piłam równie paskudnego piwa. Ponadto, dużym minusem był brak klimatyzacji. Wprawdzie organizatorom udało się w ostatniej chwili dokupić kilka wiatraków, jednak nie zdołały one uratować sytuacji i w prawie każdej sali było okrutnie gorąco i duszno.
Organizacja
Ten aspekt konwentu – jak zawsze – oceniam bardzo pozytywnie. Wszystkie zmiany ogłaszano w sposób na tyle widoczny, abym je dostrzegła, nawet, jeśli nie zamierzałam uczestniczyć w danej atrakcji. W razie wątpliwości, kręcący się po budynku gżdacze służyli informacjami. Jedyne, czego zabrakło, to tablica do wywieszania ogłoszeń sesyjnych, które tym razem przyklejane były na ścianie obok depozytu oraz flamastry w salach prelekcyjnych.
Atrakcje
Myślę, że mogę zaryzykować stwierdzenie, iż w programie każdy mógł znaleźć coś dla siebie, szczególnie, że w tym roku został on rozszerzony o blok komiksowy. Pojawiło się wyjątkowo dużo prelekcji skierowanych do Mistrzów Gry – Lans Macabre i Mastermind okupowali sporą część tabeli programowej, a każdy początkujący MG miał szansę opuścić konwent bogatszy o nową wiedzę. Przeszkadzało natomiast rozłożenie atrakcji w czasie. Niejednokrotnie prelekcje o zbliżonych tematach, a więc mogące zainteresować jedną grupę odbiorców odbywały się w tym samym czasie, co prowadziło do konieczności podejmowania trudnych decyzji. Niestety, nie dopisali goście - w bloku literackim zabrało większych, szeroko znanych nazwisk, szczególnie Anny Brzezińskiej, która nie tylko pisze wspaniałe książki, lecz jest też doskonałą prelegentką. Szkoda również, że temat przewodni konwentu – potwory – niezbyt rzucał się w oczy. Prawdę mówiąc, nie jestem w stanie przypomnieć sobie żadnej nawiązującej do niego prelekcji. Dziwi mnie to o tyle, że podczas poprzednich edycji atrakcje tematyczne zwykle wybijały się poziomem ponad pozostałe – wyjątkowo dobrze wspominam pod tym względem Avangardę 2010, która odbyła się pod hasłem „Wyobraźnia kolektywna”. Mimo wszystko, program oceniam bardzo dobrze – miałam w czym wybierać, a większość prelekcji, na których się pojawiłam została naprawdę fajnie poprowadzona. Było ich na tyle dużo, żebym nie miała ochoty wymieniać wszystkich po kolei, co najlepiej świadczy o atrakcyjności programu. Nawet, gdybym nie miała okazji spotkać na Avangardzie żadnych znajomych, nie mogłabym się nudzić.
Rozczarował mnie z kolei brak sesji RPG. Nie potrafię powiedzieć, czy to przez brak nieśmiertelnej tablicy, do której wszyscy zdążyli już przywyknąć, czy też obecność GRAMY! w programie, jednak sesji pojawiło się bardzo mało. Wybierając się na konwent nastawiłam się na granie, tymczasem okazało się, że mogę liczyć jedynie na Dziedzictwo Imperium. Szkoda.
Trudno mi wypowiadać się o Games Roomie, któremu poświęciłam raptem rzut oka. Wydawał się być wcale nieźle zaopatrzony, a co ważniejsze, zawsze był pełen graczy. To właśnie tam i na drugim piętrze gdzie rozłożyły się stoiska wydawców i sklepów najpełniej można było odczuć konwentową atmosferę. Zwykle bowiem uczestnicy ginęli w przepastnych korytarzach, przez co obecność ponad tysiąca osób pozostawała zupełnie niezauważalna.
Mój wkład
Mimo że na konwenty jeżdżę od wielu lat dopiero na Avangardzie 2012 byłam kimś więcej, niż zwykłym uczestnikiem imprezy. Jak wicie, miałam niewątpliwą przyjemność poprowadzić jedną z półfinałowych sesji w konkursie na najlepszego gracza, GRAMY!, co sprawiło, że zostałam zakwalifikowana do grona twórców programu. Jak przystało na Mistrza Gry z kompleksami, przed sesją najadłam się strachu – jak wiadomo, gracze to niezwykle groźne i agresywne istotny – ostatecznie jednak oceniam to doświadczenie bardzo pozytywnie. Na tyle, żebym chciała je kiedyś powtórzyć.
Podsumowanie
W porównaniu z poprzednimi edycjami Avangarda 2012 wypadła nieco gorzej. To nie tylko wina pewnych niedociągnięć, lecz również oczekiwań, wszak Stowarzyszenie Avangarda udowodniło, że poprzeczkę należy mu stawiać bardzo wysoko, co też uczyniłam. Mimo pewnych negatywnych aspektów Avangarda to wciąż świetny konwent na poziomie, który zdążył już na stałe wpisać się na moją prywatną listę najfajniejszych imprez RPG-owo-fantastycznych w Polsce. Kto nie był, niech żałuje.
Odrobina prywaty
Jak każda notka konwentowa, również i ta nie może obejść się bez pewnej ilości prywatnych wtrętów – wiele osób, które miałam okazji spotkać podczas tegorocznej Avangardy zasłużyło na dobre słowo.
Linka, Cichy i Minwyrd, nimdil – za pożyczenie kostek, które uratowały moją sesję.
Urko, WekT, Ifryt i Chochlik – za udział w sesji, byliście świetni!
squid – za podrzucenie polskiej wersji Lady B. tuż przed rozpoczęciem sesji.
Ezechiel – za najbardziej oryginalny komplement, jaki w życiu usłyszałam.
Szponer – za krótkie wprowadzenie w świat filmowców.
Ys, Kadu, rince, Jade, Plane, Khorn i pozostali, o których zapomniałam – fajnie było Was poznać/ spotkać.
A człowiek myślał, że dostanie pozdrowienie poza kolejnością a tu dupa - tylko kostki się liczą.
OdpowiedzUsuńDotarganie laptopa na moją sesję też się liczy, za co niniejszym dziękuję.
OdpowiedzUsuńWciąż nie o to mi idzie
OdpowiedzUsuń