Quentin: pożegnanie z Kapitułą i przemyślenia dot. konkursu

Po pięciu latach nadszedł w końcu czas pożegnania z Kapitułą. Tegoroczna, jubileuszowa edycja pokazała, że Quentinowi wcale nie trzeba jeszcze kopać grobu, ale jednocześnie udowodniła mi, że nie będę mogła przeznaczyć na konkurs tyle czasu, ile mu się należy. Do tej pory nie poświęciłam Quentinowi na blogu zbyt dużo miejsca, pomyślałam więc, że moje rozstanie z konkursem to dobra okazja, by podzielić się tu przemyśleniami na jego temat.

*
Mam wrażenie, że Quentin nie cieszy się zbyt dobrą prasą. Zarzuty wobec konkursu od lat są te same i myślę, że z powodzeniem można sprowadzić je do następującego zdania: "W Quentinie wygrywają pięknie zilustrowane opowiadania napisane przez znajomków". O tym, jak konkurs wygląda w rzeczywistości pisałam tuż po tym, jak dobiegła końca moja pierwsza kadencja w Kapitule, więc Was odsyłam do wpisu z 2013 roku.

*
Jednocześnie, nie ulega wątpliwości, że formuła konkursu wymaga pewnego unowocześnienia. Jasno pokazała to tegoroczna klęska urodzaju, która zaskoczyła wszystkich, z jurorami na czele. Pojawiły się głosy, że uważne przeczytanie i ocenienie 23 prac w parę tygodni jest niemożliwe, a członkowie Kapituły w związku z tym (ale, oczywiście, nie tylko) nie będą w stanie powiedzieć autorom scenariuszy absolutnie nic wartościowego. Nie zamierzam się wypowiadać o "nie tylko", bo to, że środowisko RPG-owców pełne jest wzajemnych animozji nie jest dla nikogo żadną tajemnicą. Chciałabym natomiast odpowiedzieć nieco o tym, jak w praktyce wyglądała lektura scenariuszy ‘18, ile zabrała czasu i jak przebiegało ocenianie prac konkursowych - przynajmniej z mojej, wąskiej perspektywy. Jeżeli macie ochotę czytać dalej niniejszy tekst, polecam rzucić okiem na aktualnie obowiązujący regulamin konkursu Quentin.

*
Nie ukrywam, że nagły wybuch zainteresowania konkursem zaskoczył mnie równie mocno, jak wszystkich innych dookoła. Pamiętam, że w dzień, w który mijał termin przyjmowania prac akurat grałam sesję, więc siłą rzeczy Quentin był fajnym tematem do rozmowy przed rozpoczęciem przygody. Pamiętam, że opowiadałam, iż przed upływem deadline’u przyszło bodajże 8 prac i nie spodziewam się, aby miało być ich znacznie więcej, także na pewno ze wszystkim zdążę. Pamiętam też, jak po wyjściu z sesji zerknęłam na konwersację Kapituły, żeby dowiedzieć się, że scenariuszy jest 23. Domyślacie się pewnie, że nieco zrzedła mi mina. Przeczytać z mózgiem 677 stron na czas to jednak zadanie nie w kij dmuchał.

*
Mam to szczęście, że szybko i z uwagą przyswajam słowo pisane, chociaż nawet dla mnie ponad prawie 700 stron to dużo. Szczególnie, kiedy nie chce się skrzywdzić żadnego autora.

Scenariusze, które na Quentina przysłano w tym roku czytałam w kolejności, w jakiej pojawiły się na wirtualnym biurku sekretarza Kapituły. Wszystkie 23 teksty przeczytałam uważnie jeden raz, za każdym razem robiąc podczas lektury możliwie dokładne notatki w przeznaczonym na nie, zbiorczym dokumencie. Zapisywałam zarówno uwagi dotyczące bardzo konkretnych elementów pracy (np. konkretny opis w pracy X na stronie Y jest określony jako Z), jak i ogólne wrażenia (np. praca A ma układ sprzyjający wykorzystaniu przez MG). Zawsze na Quentina przychodzą prace bardzo słabe, średnie oraz bardzo dobre. Te najgorsze, które popełniają karygodne błędy, po prostu nie są scenariuszami czy wymagają jeszcze ogromu pracy można łatwo wskazać i odrzucić. To właśnie zrobiłam w podczas pierwszej lektury. Dodatkowo, prace które szczególnie mi się spodobały zaznaczałam sobie, pogrubiając tytuł.

Później przyszedł etap pisania komentarzy na podstawie notatek oraz prowadzonych na konwersacji Kapituły dyskusji. Oczywiście, każdy z nas pisze opinie zgodnie ze swoją RPG-ową wrażliwością (co za górnolotne określenie), jednak wymiana poglądów przed nadaniem komentarzom ostatecznej formy jest bardzo pomocna. Ktoś może zwrócić uwagę na jakiś aspekt, który ja przeoczyłam lub pokazać mi element, który wyjątkowo mi się nie spodobał w zupełnie innym świetle.

Po napisaniu wszystkich recenzji można teoretycznie przystąpić do głosowania. Dla mnie był to moment na ponowną lekturę notatek oraz scenariuszy, których tytuły wcześniej pogrubiłam. Nie było to już czytanie tak uważne, jak za pierwszym razem, niemniej w tak mocno obsadzonej edycji moim zdaniem - absolutnie konieczne, aby nikogo nie skrzywdzić i sprawiedliwie przyznać punkty.

*
Jak widać, w tym roku z Quentinem było wyjątkowo dużo roboty. XX. edycja pokazała, że konkurs wcale nie stoi jedną nogą w grobie, ale zwyczajnie wymagał lepszej promocji. Jednocześnie jednak należałoby pewne rzeczy zmienić, żeby mieć pewność, że prace konkursowe oceniane są z należytą uwagą. Szczególnie jeżeli z optymizmem patrzy się w przyszłość. Mnie przychodzą do głowy następujące rzeczy:


  • CZAS: bez wątpienia powinno być więcej czasu na lekturę scenariuszy, oczywistym rozwiązaniem problemu wydaje się wcześniejsze ogłoszenie konkursu i ustalenie deadline’u na lipiec.
  • KOMENTARZE: uważam, że to właśnie zaangażowanie Kapituły w ocenę prac jest najważniejszą wartością konkursu, zastanawiam się jednak, czy rzeczywiście wszystkie scenariusze zasługują na rozbudowane recenzje. Z pewnością scenariusze finalistów powinny być recenzowane. Nie ma jednak powodu, aby znęcać się nad tymi najgorszymi pracami. Myślę, że wystarczyłoby, aby te prace, które przepadną w pierwszym głosowaniu otrzymywały tylko notatkę pt. "Trzy rzeczy, które możesz poprawić". Niech opinia Kapituły rzeczywiście będzie nagrodą, o którą trzeba zawalczyć.
  • LIMIT ZNAKÓW: być może trzeba go zmniejszyć, na pewno trzeba go przestrzegać. "Wieczór świata tego" bezwzględnie powinien być zdyskwalifikowany z powodu przekroczenia dopuszczalnego limitu znaków i mówię to mimo że scenariusz naprawdę mi się podobał. Zdecydowanie Kapituła powinna mieć więcej stanowczości w pilnowaniu kwestii formalnych.
Cieszę się na kolejną edycję Quentina i mam nadzieję, że będzie ona równie bogata w świetne prace, jak obecna. Jednocześnie, świadomość, że ktoś inny dokona wstępnej selekcji, a ja będę czytać wyłącznie te najlepsze scenariusze jest dla mnie bardzo miła.


"Hotel Arkona" w praktyce

"Hotel Arkona" to jeden ze scenariuszy, które musiałam przeczytać w ramach tegorocznej edycji Quentina. Z tym, że w przypadku "Hotelu..." ten przymus to była akurat sama przyjemność. Odkąd grzeję stołek w Kapitule nigdy jeszcze nie przyszedł na konkurs tekst, który z miejsca chciałabym tak bardzo poprowadzić. Jako że aktualnie wychowuję sobie grupę graczy o bardzo zawyżonych standardach RPG-owych postanowiłam, że właśnie na nich sprawdzę, jak "Hotel Arkona" daje sobie radę w sesyjnej praktyce.

Scenariusz "Hotel Arkona" to praca autorstwa Katarzyny Kraińskiej - konkursowy pdf możecie pobrać w tym miejscu.
Rok temu czwórka detektywów z tajnej rosyjskiej organizacji łowieckiej przeżyła spotkanie z wampirem. Mimo piętna, które potyczka odcisnęła na drużynie, jej członkowie wciąż pracują i trzymają się razem. Ich najnowsza misja rozegra się w środku dziewiczych lasów Komi: bohaterowie muszą zbadać, co lub kto stoi za tajemniczymi zaginięciami w luksusowym, odciętym od świata hotelu Arkona.

*
Kiedy prowadziłam moim świeżynkom ich pierwszą w życiu sesję brakowało nam jednej osoby przy stole. Przez to wynikły pewne trudności z dopasowaniem postaci do graczy - w pewnym stopniu musiałam narzucić wybór postaci, aby fabuła trzymała się kupy. Tym razem chciałam uniknąć takiej sytuacji, żeby nikt nie czuł się poszkodowany, dlatego pozwoliłam wybierać graczom postaci wedle woli. Tak się jednak składa, że moja drużyna ma nieco nietypową w środowisku RPG-owym demografię, bo gracze to trzy panie i jeden pan. Danie graczom wolnej ręki zmusiło mnie do wprowadzenia zmian w scenariuszu, których autorka nie doradzała. W ten sposób Kirył stał się Katią, a Wiktor - Wiktorią.

Przemiana Kiryła w kobietę raczej nie budzi żadnych wątpliwości, nieco trudniej było natomiast z Wiktorem, którego osobista stawka opierała się na istnieniu spodziewającej się dziecka narzeczonej. Nie chciałam kompletnie zmieniać tej postaci i wprowadzać zupełnie odmiennych osobistych dylematów. Założyłam, że Wiktoria ma narzeczonego, którego grupa uratowała podczas poprzedniej misji i marzy o dziecku, jednak jest bezpłodna. W scenie rozmowy telefonicznej (u mnie na sesji to akurat był mail) dowiaduje się od ukochanego, że ten zbadał sprawę, porozmawiał z kim trzeba i teraz mają szansę, aby zostać adopcyjnymi rodzicami. Nie jest to może własne dziecko z krwi i kości do którego trzeba wracać za wszelką cenę, ale tak czy siak zamiana świetnie zdała egzamin i Wiktoria zagrała na sesji doskonale.

Przez chwilę zastanawiałam się także, czy dla komfortu niezbyt doświadczonych RPG-owo uczestników sesji nie przepisać całego scenariusza z sugerowanej mechaniki Świata Mroku na znaną już grupie Lady Blackbird. Pomysł porzuciłam, kiedy sami zainteresowani na pytanie czy czują się na siłach poznawać nową mechanikę odpowiedzieli "Dawaj!".

*
Dla trójki spośród moich graczy (Nastazja, Wiktoria, Dymitr) to była druga sesja w życiu, z kolei dla jednej osoby (Katia) - pierwsza. "Hotel Arkona" nie wydaje mi się wprawdzie najlepszym wyborem dla bardzo początkujących osób, ale tak strasznie mi się ten scenariusz podoba, że chciałam poprowadzić go już, teraz, zaraz, natychmiast, co więcej z całym mnóstwem narracyjnych, handoutowych i muzycznych ozdobników. Nie mogę powiedzieć, że to był błąd, bo wspomniana na początku trójka świetnie udźwignęła ciężar fabuły. Trochę natomiast przeszkadzała graczka wcielająca się w postać Katii, mam jednak wrażenie, że to raczej kwestia niedopasowania osobowościowego niż samego scenariusza - nie znałam jej wcześniej, a okazała się osobą, z którą niekoniecznie chciałabym jeszcze kiedyś grać (nawet jeżeli chętnie poszłabym z nią na piwo). Pech (a może szczęście?) chciał, że w pewnym momencie oznajmiła, że musi wyjść o 21.30. Nie chciałam dzielić scenariusza na dwie sesje, więc popchnęłam nieco fabułę do przodu, a kiedy drużyna spotkała się z Żywią ta w zamian za informacje wzięła sobie ofiarę - przywódczyni grupy została przez wodnego demona wciągnięta w toń. Nie jest to, oczywiście, wyrafinowane rozwiązanie, z którego jestem dumna - przeciwnie. Był to jednak jedyny sposób, który w tamtym momencie przyszedł mi do głowy, aby uratować sesję dla pozostałych graczy i pozwolić im dotrwać do wielkiego finału.

*
W zasadzie, poza wymienionymi wyżej, nie poczyniłam specjalnych zmian w samej fabule "Hotelu...". Pozostałe były już zupełnie kosmetyczne, chociaż jestem z nich ogromnie zadowolona. Pierwszą scenę, narracyjny ozdobnik, pokazujący ciemny pokój z Antonem, rozbudowałam znacznie, tak żeby lepiej pasowała mi do muzyki - w prologu wykorzystałam utwór "Nieznajomy" w wykonaniu zespołu Tulia. Z kolei podczas zakończenia (planowałam wykorzystać ją w obu proponowanych wersjach) leciała piosenka "Jeszcze Cię nie ma" tego samego wykonawcy. Jak nie lubię na sesjach śpiewanych utworów, tak tu wpasowały się świetnie i zbudowały obłędny klimat.

*
Sam scenariusz na mojej sesji zagrał wyśmienicie. Prolog był bardzo mocną sceną otwarcia. Podczas snu Nastazji napięcie nieco opadło, a sytuacja wymagała krótkiego doprecyzowania poza światem gry - myślę, że taki przeskok od opisu, z którym nie można nic zrobić do sceny, w której nic do końca nie dzieje się naprawdę to jednak było trochę zbyt wiele dla osób początkujących. Zwłaszcza, że ich pierwsza sesja była pełna akcji i radosnego turlania kostkami. Gracze jednak szybciutko ogarnęli temat, a prośba o pomoc i przebudzenie Nastazji wypadły odpowiednio dramatycznie.Później było tradycyjne śledztwo, kręcenie się po hotelu, wypytywanie obsługi - upiornie sympatycznej recepcjonistki, absurdalnie dokładnej pokojówki i dziwnego kelnera. Odgrywanie pracowników Arkony wyszło mi naprawdę dobrze i myślę, że każdy z nich dawał odmienny creepy feel.

Ciekawym elementem błądzenia od jednej wskazówki do drugiej były przebłyski z alternatywnej rzeczywistości - szczególnie dotkliwie odebrana została kwestia granatu niszczącego istoty nadnaturalne, który zniknął z bagażu Dymitra. Miałam takie poczucie, że graczowi wcielającemu się w tę postać było zwyczajnie przykro, że broń, na którą bardzo liczył i która w jakimś stopniu stanowiła o fajności jego postaci po prostu zniknęła. Oświadczyłam to dość stanowczo i gracz czuł, że nie będzie w tej sprawie żadnej dyskusji - wiem, że nie czuł się z tym dobrze. Myślę, że to wynikło to trochę z faktu, że wciąż jeszcze słabo znamy się RPG-owo, więc nie wiedział, że normalnie nigdy nie robię takich rzeczy, tj. nie pozbawiam BG jego fajności (czymkolwiek by ta fajność nie była) ot tak, po prostu. Jeżeli już to robię to buduję na tym sceny i ten brak staje się ważną częścią fabuły, tak żeby utracenie tej fajności samo w sobie było... Fajne. Pewnie gdyby drużyna znała mnie dłużej od strony prowadzenia od razu zorientowaliby się, że zniknięcie granatu to nie jest prostacka złośliwość, ale ważna wskazówka, która może ich doprowadzić do rozwiązania zagadki.

Drużyna dość długo kluczyła, przeskakując od jednej poszlaki do drugiej. Wyjątkowe zainteresowanie wzbudziło lecznicze źródło, w którym wszyscy nurkowali, próbują zbadać dno oraz rzeźba Konstantego, swoje pięć minut miała też pokojówka, którą Dymitr podejrzewał o kradzież granatu. Do sprawy wampira moi łowcy w ogóle nie dotarli. Nim udało się im zbadać pokój, w którym spał Nikołaj trafili do kasyna, gdzie Wiktoria szczęśliwie szybko przegrała, wywołując odpowiednią reakcję krupiera, który skierował graczy do Żywii. Ona wyjaśniła im, mniej więcej, co zaszło w hotelu i popchnęła do apartamentu z wyrwą w rzeczywistości. Uszczuplony o jedną osobę skład ruszył na spotkanie z Perepłutem.

Finał był doskonały. Cudownie bawiłam się, odgrywając Perepłuta oraz opisując tę drugą Arkonę oraz sceny z alternatywnej rzeczywistości. Widziałam też, że na graczach zrobiły one naprawdę wielkie wrażenie. Kiedy przyszło do podejmowania ostatecznej decyzji Wiktoria płakała (graczce faktycznie pociekły wtedy łzy!), błagając Dymitra o poszukiwania alternatywnego rozwiązania, które pozwoliłoby jemu odzyskać sprawność, a jej zachować ledwie co założoną rodzinę. Nastazja była kompletnie skołowana i rozdarta pomiędzy możliwymi opcjami. Ostatecznie sprawy ruszyły z kopyta za sprawą Dymitra, który puścił się pędem w stronę apartamentu z wyrwą by pozszywać ze sobą rozdarte kawałki losu Antona. Wiktoria próbowała go dogonić i powstrzymać, ale kości były nieubłagane - w epilogu drużyna obudziła się w Arkonie z rzeczywistości, w której istnieje Anton.

*
Na koniec, żeby nie było, że tak tu sobie kadzę bez pokrycia pozwalam sobie zacytować kilka opinii graczy:

Wiktoria: Ja Cię wielbię już oficjalnie, pierwsza piosenka zrobiła taki klimat, że aż musiałam Cię prosić o jej ściszenie, żeby cokolwiek przyswoić (sorki xD). Popłynęły dyskretne łezki i bankowo będzie mi się to śniło, także gratsy, ryjesz mi głowę na nowy, lepszy sposób.
Nastazja: Sesja była super. Wiem co mi się będzie śniło w nocy. Mózg wypruty.
Dymitr: Było bardzo fajnie, dobrze dziś myślę wczułem się w postać a fabuła to niezły był mindfuck.

Morał z tego taki, że "Hotel Arkona" to świetny scenariusz, który naprawdę warto poprowadzić. Nie wiem, która praca wygra tegoroczną edycję Quentina, jednak z perspektywy moich osobistych doświadczeń RPG-owych "Hotel..." już jest zwycięzcą.