GRAMY! Express: przeklęty finał

share and show love
W ostatni weekend odbyła się już piąta edycja rozrastającego się niestrudzenie, warszawskiego konwentu dla graczy RPG i miłośników gier planszowych. Nie widziałam zbyt wiele tegorocznej odsłony imprezy, bo kiedy mogłam pozowlić sobie na przebywanie na konwencie zajmował mnie przede wszystkim konkurs na najlepszego gracza GRAMY! Express. Ze zjAvy zapamiętam więc przede wszystkim imponujący Games Room oraz ciągłe kupowanie ochraniaczy na buty. GRAMY! z kolei - po 10. edycji, jaka miała miejsce w 2012 roku i którą bardzo ciepło wspominam - tym razem okazało się być dla mnie raczej trudnym doświadczeniem, zarówno z punktu widzenia sędziowania, jak i prowadzenia.

Nie brałam bezpośredniego udziału w organizowaniu konkursu, a jedynie obserwowałam z boku, jak męczy się z tym nimdil: moim zdaniem było poprowadzenie finałowej sesji i wyłonienie najlepszego gracza spośród tych, którzy przebrnęli eliminacje. Niestety, mam wrażenie, że zupełnie temu zadaniu nie sprostałam.

Przede wszystkim, nie jestem zadowolona z finałowej sesji. Można powiedzieć, że tradycji stało się zadość, bo wieść gminna niesie, iż to właśnie finał konkursu daje graczom najmniej frajdy. Wielka szkoda, że udało mi się tę niechlubną tradycję podtrzymać, tym bardziej, że więcej jest w tym mojej winy, niż niesprzyjających okoliczności.

Pierwszym błędem była decyzja o poprowadzeniu nieznanej mi dotąd gry - UnderWorld strasznie mi się spodobał i chciałam jak najszybciej go wypróbować, tymczasem powinnam była się wstrzymać i poprowadzić coś, co już mam ograne. Mimo że klimat przedstawionego w systemie świata jest bardzo mój przed sesją nie zdążyłam wyobrazić go sobie dostatecznie wyraziście, żeby np. z całkowitą swobodą improwizować. Przypuszczam, że również przez to sesja rodziła się w wielkich bólach, co sprawiło, iż ostatecznie nie była tak dobrze przygotowana, jakbym sobie tego życzyła. To, w połączeniu z faktem, że ostatnio wyjątkowo brakuje mi czasu na RPG-owanie oraz niewyspaniem, sprawiło, że sesja nie była tak dobra, jakbym sobie tego życzyła. W tym miejscu pozostaje mi obiecać, że się poprawię, a także podziękować Wektowi za jego obszerny i bardzo pomocny komentarz.

Druga sprawa, z którą wyjątkowo źle się czuję to kwestia oceniania uczestników i konieczność wskazania najlepszego z nich. Kiedy w 2012 roku prowadziłam podczas Avangardy półfinał GRAMY! i spośród graczy wybierałam tego, który ma przejść dalej miałam poczucie, że podjęłam dobrą decyzję. Z jednej strony, nie czułam tak bardzo ciążącej na mnie odpowiedzialności, bo przecież chodziło tylko przejście do kolejnego etapu konkursu, a nie stos nagród i tytuł najlepszego gracza. Z drugiej zaś, miałam sporo czasu, aby decyzję przemyśleć i przegadać. O tym, co działo się na sesji i popisach graczy rozmawiałam wtedy z nimdilem całą drogę z kampusu SGGW do domu. Nie chodzi o to, że pozwoliłam komuś decydować za mnie - po prostu rozmowa pomogła mi uporządkować myśli i ochłonąć po sesyjnych emocjach. Na zjAvie nie miałam takiej możliwości - musiałam zdecydować natychmiast po zakończeniu gry, a na dodatek waga decyzji była znacznie większa, niż ostatnim razem. Mimo to - ze względu na brak oficjalnego zakończenia konwentu, na którym mogłoby się odbyć wręczenie nagród - nie udało mi się wynegocjować czasu na zastanowienie. Było to dla mnie tym bardziej trudne, że poziom graczy był bardzo wyrównany. Zdaję sobie sprawę z tego, że to frazes, którym posługujemy się przy ogłaszaniu wyników 99% konkursów w tym kraju, więc chcę tym bardziej podkreślić, iż wszyscy gracze spisywali się podczas sesji świetnie. Przez to mam wrażenie, że godząc się podjąć decyzję w biegu w pewien sposób zawiodłam finalistów. Wiem, że dotychczas wskazanie zwycięzcy było subiektywną decyzją Mistrza Gry, jednak - gdyby kiedykolwiek przyszło mi jeszcze sędziować w GRAMY! - z radością powitałabym zmiany w tej kwestii. Zdaję sobie sprawę z tego, że pewnie ciężko będzie znaleźć sędziów-obserwatorów sesji (jak w PMM-ie), ale są przecież inne metody, jak choćby ankiety wypełniane przez graczy po sesji, możliwość porozmawiania z MG, którzy prowadzili sesje eliminacyjne i półfinałowe. Dzięki nim wskazanie najlepszego byłoby łatwiejsze, a rola Mistrza Gry odpowiadającego za finał obarczona nieco mniejszą odpowiedzialnością. Na moje oko, same plusy.

Z mojej perspektywy pierwszą edycję GRAMY! Express, niestety!, trudno uznać za udaną, mam jednak nadzieję, że za taką uważa ją chociaż część z graczy, którzy zdecydowali się wystartować w konkursie. A także, że standardowa, letnie edycja, które odbędzie się na tegorocznej Avangardzie przyniesie nam wszystkim znacznie więcej frajdy.


Na koniec, chciałabym raz jeszcze pogratulować Urkowi oraz pozdrowić wszystkich moich graczy: Wekta, Radka i Ifryta, bez którego wszystko by się posypało.

4 komentarze:

  1. Urko! Wekt! Ifryt! Masz farta Blanche do graczy.

    Jakbym byl trollem to powiedzialbym ze spodobal Ci sie pomysl z sedziami samobieznymi na konkursie dla graczy :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Sędziwie chyba sprawdzili się na zjaviskowym graczu, ale to chyba zbytnie angażowanie materiału ludzkiego, ankieta, jakieś proste pytania o z kim grało Ci się najlepiej, jaką scenę zapamiętałeś najlepiej, jaką najgorzej, byłoby spoko i chyba by pomagało.

    WekT

    OdpowiedzUsuń
  3. @Jaxa:
    Jasne, że mi się spodobał ;) Ale przede wszystkim nie podoba mi się, że to na mnie spoczywa cała odpowiedzialność związana z wyborem najlepszego gracza - może są Mistrzowie Gry, którym to odpowiada, ale ja, jak typowa, niezdecydowana baba, wolałabym móc z kimś obgadać sprawę :P

    @Wekt:
    Myślę, że ankiety to fajny pomysł, ale przypuszczam - sądząc z tego, jak wygląda organizacja GRAMY! - że MG sam musiałby o nie zadbać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Z jednej strony zazdroszczę fantastycznych graczy, z drugiej – nie zazdroszczę trudnego wyboru. Bycie niezadowoloną z poprowadzonej sesji to wstrętne uczucie, fu, więc tego tym bardziej nie zazdroszczę.
    O trudności w ocenie graczy rozmawiałam też ze Staszkiem, więc widać, że to problem nękający wielu MG prowadzących w GRAMY! Ja zwykle staram się wybrać system, który ma wbudowany jakiś mechanizm ułatwiający wybór. Coś, co podpowiada warunki "wygranej". W "44: A Game of Automatic Fear" dla przykładu chodzi o to, żeby nie pozwolić tajemniczej sekcji 44 na zmienienie Cię w robota. Gracz, który będzie najskuteczniej i w najbardziej interesujący sposób dążył do tego celu, to z punktu widzenia tej gry gracz najlepszy. Trzeba tylko wyraźnie poinformować wszystkich przy stole, że taki właśnie gra ma cel. To oczywiście nie jest zerojedynkowe – udało mu się, przepuszczam go dalej; nie udało się, to nie. Ale mimo wszystko ten mechanizm pomaga.

    OdpowiedzUsuń

comments