Zofia Frontczakówna,
zwana piękną Zośką, tuż po I wojnie światowej była jedną z
najpopularniejszych wśród malarzy krakowskich modelek – pozowała
Kossakowi, Stachiewiczowi i Wodzinowskiemu. Do tej pory w wielu
domach wiszą obrazy tych artystów, przedstawiające urodziwą
dziewczynę, zwykle odzianą w tradycyjny, krakowski strój.
W czasie rozmowy Paluch wypowiadał się tak samo, jak do protokołu w Sądzie Grodzkim w Wiśniczu o kłótni z żoną, o sposobie pozbawienia jej życia przez ogłuszenie kopytem szewskim uderzeniem w tył głowy, a następnie uduszenie, o silnym wzruszeniu i krwotoku z nosa.
Kariera Zofii skończyła
się wraz z zamążpójściem, które miało miejsce w 1921 roku.
Obok modelki na ślubnym kobiercu stanął Maciej Paluch, szewc i
właściciel niewielkiego gospodarstwa, mieszczącego się w
podkrakowskich Zesławicach.
Przez godzinę medytował, co zrobić z trupem, po czym zawlókł zwłoki do sieni i nożem szewskim odciął obie kończyny dolne. Nie było to połączone z jakimś większym krwotokiem. Tułów z głową zawlókł do stajni. W stajni owinął odcięte nogi w szmatę, wyszedł z nimi nad rzekę Dłubnię i odwinąwszy ze szmat wrzucił je do rzeki, a sam ze szmatami wrócił do domu.
Ich pożycie nie układało
się dobrze – Paluch był mężem zaborczym; oskarżał Zofię o
liczne romanse, robił awantury, co ostatecznie doprowadziło do
rozstania. Dzieci, które pojawiły się krótko po ślubie zostały
przy matce; Paluch miał łożyć na ich utrzymanie, jednak szybko
przestał płacić zasądzone alimenty.
Tu tym samym nożem odciął głowę, przy czym w niezbyt dużej ilości wypływająca krew spływała na nawóz w stajni. Z głową owiniętą w szmatę udał się w inną drogę – aby nie wydeptać ścieżki – nad rzekę i wrzucił ją do rzeki.
Mimo to, kiedy spotkał
się z żoną w maju 1927 roku zapewnił ją, że wkrótce da jej
pieniądze. Poprosił ją, by przyszła po nie do Dłubni, wsi, w
której wtedy mieszkał, w niedzielę 15-ego.
Powróciwszy odciął kończyny górne, a barki odrąbał siekierą, również przy tym krwawienie było nieznaczne. Owinąwszy kończyny górne w szmaty udał się znowu inną drogą nad rzekę i wrzucił je do niej (…). Pięć do sześciu razy wynosił zawinięte w szmatę wyjęte części zwłok i wrzucał je do rzeki.
Tego dnia większość
mieszkańców spędzała czas przed domami – zachęcała do tego
słoneczna pogoda – toteż wielu z nich widziało, że jak Zofia
Paluchowa około godziny 14 szła w stronę chaty męża.
Nazajutrz po godzinie 7 poszedł z siekierą nad rzekę, aby zobaczyć czy wszystko dobrze ukryte. Zauważył wówczas w krzakach przybrzeżnych zaczepione jelita i płuca. Przyciągnął je do brzegu i odkopawszy siekierą ziemię, zakopał nad brzegiem rzeki, pociąwszy przedtem płuca siekierą. (…) Potem bał się już iść nad rzekę, dowiedziawszy się zaś, że wyłowiono pierś, był pewien, iż sprawa się wyjawi [1].
Nigdy nie wróciła. Nie
żywa.
***
"Dziewczyna w krakowskim stroju" Piotra Stachiewicza |
Wreszcie udało mi się
zamknąć WoD-ną mini-kampanię, której fabuła osnuta była wokół
postaci Zofii Frontczakówny – jako osoba zmarła tragicznie i
straszliwie skrzywdzona przez los, piękna Zośka po śmierci
pozostała na Ziemi, by jako zjawa nękać bohaterów moich graczy.
Całość składała się z indywidualnych sesji wprowadzających i
kilku wspólnych spotkań. Oczywiście, zadaniem graczy było
pozbycie się zjawy – czy to poprzez dokonanie egzorcyzmów, czy
spełnienie jej żądań, a tym samym zapewnienie wiecznego spokoju.
Sprawa o tyle skomplikowana, że było to pierwsze spotkanie zwykłych
śmiertelników z nadnaturalnym. Z finałowego starcia wprawdzie
wszyscy wyszli nieźle poturbowani, jednak ostatecznie, ku ogólnej
radości, udało się odesłać Zofię w zaświaty.
Mnie cieszy natomiast coś
zupełnie innego. Po pierwsze, udało mi się zbudować nastrój grozy, w nienachalny sposób, poprzez posługiwanie się jedynie elementami, które codziennie nam towarzyszą i ostatnie, czego można by się po nich spodziewać, to wywoływanie dreszczy strachu. Po drugie, podczas tych sesji zdołałam małymi kroczkami
wprowadzić do gry trochę innowacji, które dotychczas uważałam za
zupełnie niestrawne dla mojej krakowskiej drużyny. Były retrospekcje,
odgrywanie NPC-ów, całkowite przejmowanie kontroli nad
rzeczywistością sesji przez graczy i swego rodzaju zadania domowe. Oczywiście, nie wszystkim
wszystko się spodobało – niektóre rozwiązania zostały określone jako za bardzo wchodzące w kompetencje Mistrza Gry – ale wygląda
na to, że ogólnie zmiany zostały ocenione pozytywnie. Ja z kolei teraz już
wiem, jak daleko mogę posunąć się w przerzucaniu
odpowiedzialności za sesję na barki graczy.
[1] Fragmenty cytowanych wcześniej akt sądowych pochodzą z "Pitavala krakowskiego", o którym pisałam wieki temu, a który raz jeszcze polecam wszystkim prowadzącym sesje w Krakowie. Ta książka to prawdziwa kopalnia inspiracji.
[1] Fragmenty cytowanych wcześniej akt sądowych pochodzą z "Pitavala krakowskiego", o którym pisałam wieki temu, a który raz jeszcze polecam wszystkim prowadzącym sesje w Krakowie. Ta książka to prawdziwa kopalnia inspiracji.
Rewelka!
OdpowiedzUsuńJak dla mnie świetny pomysł i mistrzowska realizacja. Bardzo serdecznie gratuluję. Zwłaszcza, że zrealizowałaś coś, co ja bardzo lubię, czyli dopisanie drugiego dna, innej opowieści do wydarzeń prozaicznych i codziennych, ba błahych lub zapomnianych!
Bardzo się cieszę, że się spodobało. :)
OdpowiedzUsuńMoi gracze również uznali ten aspekt kampanii za najfajniejszy: teraz mogą sobie chodzić po Krakowie i mówić "o, a tu Zośka mieszkała po rozstaniu z mężem..." (nikt z nich nie znał wcześniej tej historii).