...czyli kilka słów o rozterkach RPG-owca/ czytacza po raz ósmy.
Żyję w przekonaniu, że prawdziwy kolekcjoner doskonale zna swoje zbiory. Nie sposób przecież zapomnieć o czym, co kocha się i hołubi, czemu poświęca się swój wolny czas, na co jest się gotowym wydać ostatnie pieniądze. To właśnie przekonanie kierowało mną, kiedy dawno temu zażądałam od nimdila, aby wymienił wszystkie swoje RPG-i, najlepiej w kolejności alfabetycznej. Jego kolekcja liczyła wtedy co najmniej 200 pozycji, więc pozwoliłam mu pomóc sobie kartką i ołówkiem. Nie chciałam też słuchać, jak wymienia tę samą książkę po kilkanaście razy. I, oczywiście, wiedziałam, że i tak sobie nie poradzi.
Po nie więcej, niż 20 minutach mogłam cieszyć się swoim zwycięstwem i świadomością, że sama nigdy, przenigdy nie upadnę tak nisko. Kocham przecież każdą z moich książek: tak, te, które stoją w stosach, bo nie ma już dla nich miejsca na półkach również. Bardzo. To takie oczywiste. Jednak, kiedy niedawno siła mego uczucia została poddana próbie, okazało się, że marny ze mnie Lancelot.
Miejscem mojej klęski był krakowski antykwariat Blibliofil, mieszczący się przy ulicy Szpitalnej – to prawdziwy raj dla miłośników książek historycznych, z którego pochodzą niemal wszystkie tomy serii „Życie codzienne w...”, jakie posiadam. Tym razem zawartość moich półek wzbogaciła się o „Życie codzienne w we Francji w czasach Ludwika Świętego”, „Życie codzienne w Galii Merowingów” oraz „Życie codzienne w Paryżu Franciszka Villona”.
Ten ostatni wolumin na zawsze pozostanie symbolem mojej porażki i związanej z nią hańby.
Do końca życia będę pamiętać siebie, kilka minut po opuszczeniu Bibliofila, z uwagą oglądającą okładkę „Życia codziennego w państwie Karola Wielkiego”, która wydawała mi się niepokojąco znajoma. Strach narastał we mnie z każdą chwilą. Mimo że jeszcze niedawno narzekałam na zimno, poczułam, że jest mi gorąco. Moje ręce zaczęły drżeć. Pobladłam. Oto spełniał się mój najgorszy koszmar.
Miałam nadzieję. Aż do ostatniej chwili. Aby się uspokoić i rozwiać ogarniające mnie obawy sięgnęłam po telefon – mój katalog na Library Thing nie może się przecież mylić. Niestety! LT potwierdziło to, co jeszcze sekundę wcześniej było jedynie straszliwym przypuszczeniem: „Karol Wielki” trafił do mnie dokładnie 16 października 2009 roku, toteż pokonana zawróciłam, by wymienić go na „Franciszka Villona”.
Staczam się.
Phi, musiałbym oszaleć by pamiętać tytuły i słowa wszystkich piosenek nagranych przez grupę Smokie (wiele z nich - w kilku wersjach)!
OdpowiedzUsuń...
Zaraz. Przecież ja właśnie pamiętam tytuły oraz słowa wszystkich piosenek nagranych przez grupę Smokie.
Crap.
Peace :),
Skryba.
PS. Fajnie budujesz napięcie w tej Twojej historii o upadku człowieka :P.
Zobaczysz, kiedyś przeżyjesz to samo co ja!
OdpowiedzUsuńJa jeszcze kilka miesięcy temu potrafiłam wymienić wszystkie swoje książki w kolejności, w jakiej są ustawione na półkach... Buuu!
PS. Dzięki! :P
Wiesz ja klasyfikuje horrory krajem produkcji. Ogólnie jestem flejem, jednak w tej kwestii obsesyjnie segreguje kolekcje. Wiem jaka jest specyfika, jakie smaczki ma Kanada jakie Belgia. I co? I ostatnio przyłapałem się na tym że pomyliłem pochodzenie produkcji.
OdpowiedzUsuńNeedles and Pins, Blanche, Needles and Pins :).
OdpowiedzUsuńPeace,
Skryba.
PS. Proszę :P.
Starzejemy się, pamięć już nie ta... :(
OdpowiedzUsuńNie rozumiem o co ten płacz.
OdpowiedzUsuńLudzie, naprawdę, załamujecie mnie :D
Płacz odbywa się, oczywiście, w ramach uprawiania naszego narodowego sportu, tj. zbiorowych narzekań ;)
OdpowiedzUsuń