Nigdy, nawet dziecięciem będąc, nie spędzałam zbyt wiele czasu przy komputerze - przynajmniej nie na graniu, bo należę jeszcze do tego pokolenia, które wolało bawić się na zewnątrz i na tyle często wychodziło na dwór, żeby nie wpadać w panikę na widok drzewa. Z drugiej strony, od zawsze świetnie radziłam sobie z ustalaniem priorytetów i doskonale widziałam, że bieganie po okolicznych chaszczach nigdy nie będzie ważniejsze od Sailor Moon i Pokemonów. Toteż do domu zawsze wracałam z iście wojskową punktualnością, by zasiąść przed telewizorem i przez kolejnych dwadzieścia minut w pełni koncentrować się na przygodach najpierw Usagi, później Goku, a wreszcie Asha i jego elektrycznego chomika, Pikachu.
Kieszonkowe potwory pojawiły się w Polsce, kiedy byłam w podstawówce i z miejsca podbiły serca dzieciaków z mojej szkoły. Oczywiście, było kilka dziewczynek, które zbyt wcześnie odkryły swoją kobiecość i czuły się zmuszone do ignorowania tego zjawiska, tym samym pozbawiając się istotnego elementu dzieciństwa, większość jednak zgodnie emocjonowała się wydarzeniami z anime. Ja, rzecz jasna, również. Pokemony nie tylko zmusiły mnie nie tkwienia przed telewizorem w słoneczne dni, lecz również sprawiły, że zaczęłam opychać się chipsami, by zebrać wszystkie tazo, a moim pokoju pojawiły się plakaty z setkami sympatycznych stworków. Wprawdzie nie posiadałam Game Boya, jednak jakiś czas później dowiedziałam się o istnieniu emulatorów, co sprawiło, że na dobre pogrążyłam się w pokeszaleństwie.
Udało mi się nie zapomnieć jak wygląda słońce chyba tylko dlatego, że drogę z domu do szkoły odbywałam na piechotę.
Rzecz jasna, pokemonowy szał nie trwał wiecznie, a kiedy przeminął wyrzuciłam Charmandera ze swego serca - on i jego uroczy kumple zostali zepchnięci z piedestału. Gromadzone w bólach (brzucha, oczywiście) tazo zostały schowane głęboko w szafie, okazało się, że pod plakatami znajduje się zupełnie ładna tapeta, a przebywanie na świeżym powietrzu może być przyjemniejsze od podróżowania po wirtualnym świecie Pokemonów.
Aż do teraz.
Jeśli ktoś z Was zastanawiał się, dlaczego ostatnio nie widać mnie w Internecie, właśnie uzyskał odpowiedź na nurtujące go pytanie. Krótka rozmowa o dziecięcych fiksacjach sprawiła, że Pokemony - za pośrednictwem gry - triumfalnie powróciły do mojego życia. Zaczęłam, oczywiście, z Charmanderem, który jednak zdążył już przejść dwie ewolucje i zmienić się w niemal równie uroczego Charizarda. Ten zaś jest na 37 poziomie i wciąż rośnie, nie pozwalając mi oderwać się od komputera. Obiecywałam sobie, że tym razem nie wciągnę się tak bardzo, jednak siiła nostalgii za latami beztroskich zabaw jest nieprawdopodobna.
Powyższą notkę napisałam tylko dzięki olbrzymiemu wysiłkowi woli - my tu gadu-gadu, a przecież wszystkie Pokemony nie złapią się same!
PS. Tak, teraz żałuję, że w liceum pozbyłam się figurek Charmandera i Pikachu. Jakże głupio zachowujemy się, kiedy “dorosłość” nagle uderza nam do głowy!
A ja mam dalej GB :D! I to z pikachu i pichu na obudowie. Ale niestety gry mają wbudowaną baterię i jeśli ona zdechnie, to gra się przestaje zapisywać... Ostatnio jak sprawdzałem, to na przykład w silver mi się już wyczerpała.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o emulatory: orientujesz się może, czy jest coś na psp? Bo w czasie wakacji (albo sesji, prokrastynacja FTW) mógłbym się znowu wkręcić :).
O ja, sama niedawno zastanawiałam się, czy nie zagrać w jakieś nowe Pokemony :D Przeszłam chyba wszystkie z wyjątkiem najnowszej generacji, a wszystkie stworki, które stanowiły moją podstawową szóstkę nazywałam imionami greckich albo egipskich bogów :D
OdpowiedzUsuń@Behir:
OdpowiedzUsuńNiestety, nie mam pojęcia, ale skoro znalazło się coś na Linuxa, to pewnie są spore szanse. :)
@Aeth:
Czuję, że jesteśmy bratnimi duszami :P
@Behir
OdpowiedzUsuńBardzo wątpię. Konsole to zamknięte platformy. Gameboy należy do Nintendo, PSP do Sony - tradycyjni konkurenci. Bardzo wątpię czy istnieje zaakceptowany przez Sony emulator GBA. Naturalnie może istnieje coś w tzw "drugim" obiegu ale w przypadku konsol to może być nieco bardziej upierdliwe.
Pikachu w kawie
OdpowiedzUsuńJaki fajny! :D
OdpowiedzUsuńU mnie spędzanie czasu na zewnątrz i miłość do Pokemonów zupełnie się nie wykluczały. Do dziś z łezką w oku wspominam te wspaniałe czasy, kiedy w podstawówce na długiej przerwie siadywaliśmy z kolegą pod drzewem i – każdy wyposażony w swojego GB (mój był kolorowy! różowy! kobiecy!) – graliśmy w Pokemony.
OdpowiedzUsuńPozazdrościć! Ja, niestety, GB nie miałam, a w tamtych czasach o różowym, kobiecym laptopie można było tylko pomarzyć. :P
OdpowiedzUsuń