[Poniższy wpis bierze udział w 39. edycji Karnawału Blogowego RPG, której opiekunem jest Borejko.]
Lubię długie, barwne opisy, nawiązujące do wszystkich zmysłów, w zamyśle pobudzające wyobraźnię graczy - szczególnie w pierwszej scenie sesji, którą można sobie zawczasu dokładnie obmyślić i przygotować zdarza mi się “popisywać erudycją”. Uważam zresztą, że pierwsze słowa, jakie padają z ust Mistrza Gry podczas sesji są szalenie ważne i w największej mierze wpływają na budowanie klimatu, bo wtłaczają graczy w wyobrażoną rzeczywistość. Kiedy skutecznie postawi się już ten pierwszy, najtrudniejszy krok sesja właściwie zaczyna prowadzić się sama.
Oczywiście, zakładając, że gracze wykazują choćby minimum zaangażowania i inicjatywy.
Wydawać by się mogło, że zaangażowanie i inicjatywa płynące ze strony graczy to rzecz oczywista. Przyszli przecież na umówione spotkanie nie spóźniając się jakoś specjalnie, a tydzień wcześniej namawiali Mistrza Gry, żeby jednak poprowadził sesję, zamiast zajmować się zupełnie nieistotnym życiem prywatnym.
Niestety, bywa, że zaangażowanie graczy kończy się na odrywaniu MG od życia codziennego, do sesji zaś nie wnoszą nic, poza swoją obecnością. Jest to, oczywiście, chwalebne, sądzę jednak, że można oczekiwać od nich nieco więcej.
I nie, nie mam na myśli przyniesienia chipsów i coli.
Sęk w tym, że lubię, kiedy gracze podczas sesji są aktywni na dwóch płaszczyznach - ich postaci odważnie stawiają czoła wyzwaniom przygotowanym przez MG (a nie, na przykład, biernie podążają za grupą), zaś oni sami współtworzą świat, w którym rozgrywają się wydarzenia.
Z pierwszym polem aktywności zwykle nie ma problemu, natomiast odnoszę wrażenie, że niektórych graczy ciężko przekonać do wykazania się na tym drugim. Szkoda, bo przecież wyobraźnia Mistrza Gry nie jest absolutna, niedościgniona i nieskończona, więc element dodany przez gracza, który ma inne doświadczenia w zakresie obcowania ze światem i kulturą, może bardzo ubarwić sesyjne uniwersum.
Wciąż się jednak trzymają się bezpiecznego czasu przeszłego. Wystarczy więc oddać do dyspozycji graczy dwa pozostałe czasy: teraźniejszy i przyszły. Potem pozostaje tylko z zadowoleniem patrzeć, jak uświetniają sesje, używając swojej wyobraźni nie tylko do wymyślania widowiskowych akcji bohaterów.
Rzecz jasna, trzeba pamiętać, że są gracze, którzy nie będą chcieli dotykać się tego, co przynależy do domeny tradycyjnie przypisywanej Mistrzowi Gry. Nic straconego. Należy dać im w tej kwestii spokój i docenić na innym gruncie.
Na przykład coli i chipsów.
Rzecz jasna, trzeba pamiętać, że są gracze, którzy nie będą chcieli dotykać się tego, co przynależy do domeny tradycyjnie przypisywanej Mistrzowi Gry. Nic straconego. Należy dać im w tej kwestii spokój i docenić na innym gruncie.
Na przykład coli i chipsów.
photo credit: Mait Jüriado via photopin cc
zmodyfikowany przez nimdila
O fajnie. Wpis, który piszę do tej edycji karnawału dotyczy innych aspektów narracji a mimo to Twój tekst dał mi świetny pretekst do podlinkowania go, co z przyjemnością uczynię.
OdpowiedzUsuńBędzie mi niezmiernie miło. I, oczywiście, czekam na Twoją notkę :)
OdpowiedzUsuńHa! ciekawie to wygląda, póki co wszystkim się marzą interaktywni gracze.
OdpowiedzUsuńAktywni gracze to w końcu prawdziwe błogosławieństwo. Myślę, że akurat moi są pod tym względem bardzo w porządku i w zasadzie nie mam na co narzekać. Dobrze ich sobie wychowałam ;)
OdpowiedzUsuń