Wszyscy miłośnicy steampunku powinni bezwzględnie obejrzeć galerię Pierre'a Matter, gdzie można zobaczyć cuda takie, jak to:
Stan idealny
...czyli kilka słów o rozterkach RPG-owca/ czytacza po raz trzeci.
Kilka dni temu nimdil kupił za pośrednictwem Allegro kolejny podręcznik do swojej ogromnej kolekcji. Oczywiście, w samym akcie zakupu nie ma nic szczególnie interesującego. Ciekawe jest natomiast to, jak różnie ludzie mogą pojmować zamieszczone w tytule określenie, jednak – po kolei.
Kontrahent mieszka w Krakowie, więc zostałam poproszona o odebranie książki. A że Assamici zawsze byli bliscy memu sercu, natychmiast kiedy dodatek został przekazany w moje ręce zaczęłam go kartkować. Być może (były) właściciel podręcznika źle zrozumiał moje intencje, ponieważ w tym momencie zapewnił mnie, że – tak, jak mówił – jest on w stanie idealnym. Mało brakowało, a zaczęłabym zbierać szczękę z chodnika, bo zagięte rogi okładki i lekko obity grzbiet natychmiast rzuciły mi się w oczy.
Nie zrozumcie mnie źle – nie chcę powiedzieć, że ktoś kogoś oszukał. Dobrze wiem, że podręcznik znajduje się w stanie, który nowy właściciel bez wahania określiłby jako idealny. Szczególnie biorąc pod uwagę dość już sędziwy wiek książki i fakt, że RPG-i nie są przeznaczone li tylko do zdobienia półek po jednokrotnym przeczytaniu.
Zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę, jednak mimo to stan książki oceniam jedynie jako bardzo dobry. Pewnie dlatego, że będąc w księgarni potrafię godzinę wybierać egzemplarz, który stanie na mojej półce, a gdy nie znajdę odpowiedniego zrezygnować z zakupu lub iść do konkurencji. Za każdym razem, kiedy kupuję książki wysyłkowo zastanawiam się, czy to, co do mnie trafi, pokonawszy wszystkie możliwe przeciwności związane z dostawą, będzie spełniać moje wyśrubowane standardy. Pewnie dlatego raczej nie pożyczam książek, a w dawnych czasach gdy jeszcze starczało mi odwagi na tego rodzaju ekstrawagancje lubiłam od czasu do czasu odwiedzić moją książkę w domu nieszczęsnego delikwenta, by sprawdzić, czy na pewno wszystko u niej w porządku.
Na koniec dodam, że wszystkie opisane powyżej zachowania wydają mi się zupełnie normalne – po prostu obiekt mojej troski jest nietypowy, bo czy inne kobiety w podobny sposób nie traktują swoich szpilek?
Kilka dni temu nimdil kupił za pośrednictwem Allegro kolejny podręcznik do swojej ogromnej kolekcji. Oczywiście, w samym akcie zakupu nie ma nic szczególnie interesującego. Ciekawe jest natomiast to, jak różnie ludzie mogą pojmować zamieszczone w tytule określenie, jednak – po kolei.
Kontrahent mieszka w Krakowie, więc zostałam poproszona o odebranie książki. A że Assamici zawsze byli bliscy memu sercu, natychmiast kiedy dodatek został przekazany w moje ręce zaczęłam go kartkować. Być może (były) właściciel podręcznika źle zrozumiał moje intencje, ponieważ w tym momencie zapewnił mnie, że – tak, jak mówił – jest on w stanie idealnym. Mało brakowało, a zaczęłabym zbierać szczękę z chodnika, bo zagięte rogi okładki i lekko obity grzbiet natychmiast rzuciły mi się w oczy.
Nie zrozumcie mnie źle – nie chcę powiedzieć, że ktoś kogoś oszukał. Dobrze wiem, że podręcznik znajduje się w stanie, który nowy właściciel bez wahania określiłby jako idealny. Szczególnie biorąc pod uwagę dość już sędziwy wiek książki i fakt, że RPG-i nie są przeznaczone li tylko do zdobienia półek po jednokrotnym przeczytaniu.
Zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę, jednak mimo to stan książki oceniam jedynie jako bardzo dobry. Pewnie dlatego, że będąc w księgarni potrafię godzinę wybierać egzemplarz, który stanie na mojej półce, a gdy nie znajdę odpowiedniego zrezygnować z zakupu lub iść do konkurencji. Za każdym razem, kiedy kupuję książki wysyłkowo zastanawiam się, czy to, co do mnie trafi, pokonawszy wszystkie możliwe przeciwności związane z dostawą, będzie spełniać moje wyśrubowane standardy. Pewnie dlatego raczej nie pożyczam książek, a w dawnych czasach gdy jeszcze starczało mi odwagi na tego rodzaju ekstrawagancje lubiłam od czasu do czasu odwiedzić moją książkę w domu nieszczęsnego delikwenta, by sprawdzić, czy na pewno wszystko u niej w porządku.
Na koniec dodam, że wszystkie opisane powyżej zachowania wydają mi się zupełnie normalne – po prostu obiekt mojej troski jest nietypowy, bo czy inne kobiety w podobny sposób nie traktują swoich szpilek?
PS. Przeczytawszy notkę, nimdil stwierdził, że teraz już nie uważa, iż podręcznik jest w stanie idealnym. Znaczy tresura nie poszła na marne.
KB #20 Mistrz Gry to ofiara
Widząc taki złowróżebny tytuł, zapewne wielu z Was zastanawia się, kogo lub czego ofiarą może być Mistrz Gry. Złośliwych, niezdyscyplinowanych graczy? Wszechobecnego braku czasu? Własnej, aż nazbyt płodnej wyobraźni, która nie daje mu spokoju i wciąż każe myśleć o kolejnych scenariuszach? Niestety! Gdyby którakolwiek z podanych wyżej odpowiedzi była prawdziwa, jego życie z pewnością byłoby dalece przyjemniejsze. Tak się jednak nieszczęśliwie składa, że Mistrz Gry to ofiara doznanego przed laty zaćmienia umysłu.
Śmiem twierdzić, że nikt nie urodził się z wiedzą na temat RPG-ów [1]. W związku z tym, w życiu każdego z nas miał miejsce taki moment, w którym dowiedzieliśmy się, że coś takiego jak gry fabularne w ogóle istnieje i o co właściwie chodzi w tej dziwnej zabawie. Na podstawie reakcji na te rewelacje można podzielić RPG-owców na dwie grupy: mądrych i... mądrych po szkodzie. Ci pierwsi natychmiast zapragnęli wcielić się w dzielnych wojowników, potężnych magów, sprytnych złodziejaszków i przeżywać wspaniałe przygody. Możliwości prowadzenia sesji nie rozważali nawet przez krótką chwilę. Drugim zaś, nagle opuszczonym przez zdrowy rozsądek, w głowach zrodziły się koncepcje zgoła samobójcze. Oto bowiem doszli do wniosku, że najlepsze w zaprezentowanej im właśnie zabawie jest bycie Mistrzem Gry – tym, który kreuje świat, ma władzę nad rzeczywistością, rzuca kłody pod nogi kumpli.
O ludzka naiwności!
Niestety, życie Mistrza Gry nie jest usłane różami. Można by rzec, że to pasmo większych i mniejszych nieszczęść, jednak nie ma sensu zniechęcać przyszłych adeptów zacnej sztuki prowadzenia.
Najpierw należy rozwiązać kwestię wyboru systemu. To nic, że niedoszły MG nie ma najmniejszej ochoty prowadzić, dajmy na to, heroic fantasy – gracze zakrzyczą go z łatwością, niecnie wykorzystując swoją przewagę liczebną. Mało kto ma szanse na zwycięstwo, stając do walki sam przeciwko czterem, więc szybko okaże się, że w następny weekend będzie sesja. D&D. Tak się składa, że do gry konieczne są podręczniki, a ich kupowanie to, oczywiście, obowiązek Mistrza Gry. Nie ma innego wyjścia, jak przeboleć poważne nadszarpnięcie uczniowskiego/ studenckiego budżetu. Nic to, wszak MG, istota bez mała innego gatunku, jeść nie musi – jego strawą jest wymyślanie kolejnych pasjonujących scenariuszy.
To, nie da się ukryć, najważniejszy element „roli” MG. Sęk w tym, że czasem – mimo szczerej chęci olśnienia graczy twórczym geniuszem – wena po prostu nie chce przyjść. Sesja zbliża się wielkimi krokami [2], a scenariusza jak nie było tak nie ma. A kiedy wreszcie pojawia się inspiracja – po kilku dniach pełnych frustracji, przeplatanych nieprzespanymi nocami – czas goni. Przychodzi więc kilka ciężkich chwil, wypełnionych pracą nad epicką kampanią. Oczywiście, kampanią ze skomplikowaną intrygą, na dodatek pełną zaskakujących zwrotów akcji, żywych NPC-ów, trudnych wyborów – po prostu wszystkiego, czego tylko mogliby zapragnąć gracze.
Szkoda tylko, że po sesji wojownik stwierdzi, że w zasadzie było fajnie, ale wolałby więcej walk. Z kolei mag wyjaśni, że w zasadzie było fajnie, ale czuł, że w scenariuszu nie znalazło się nic specjalnie dla jego bohatera. Barbarzyńca powie, że w zasadzie było fajnie, ale intryga była stanowczo za prosta – szkoda, że jego postać nie jest zbyt inteligentna, wtedy nie musieliby się tak męczyć. Na koniec łotrzyk doda, że w zasadzie było fajnie, ale jak na jego gust herosi jego pokroju stanowczo za mało zarabiają. W jednym aspekcie wszyscy będą zgodni: za mało PD. Dużo za mało.
Tak będzie do samego końca. A po kilkudziesięciu sesjach, z których nikt tak naprawdę nie będzie zadowolony, nieszczęsny Mistrz Gry zacznie tworzyć kolejną kampanię. Nie będzie miał innego wyjścia, bo przecież nikt o zdrowych zmysłach nie zechce zastąpić go na stanowisku. Tamtego pamiętnego dnia dał się zwieść - jakże złudnemu! - pierwszemu wrażeniu i będzie za to pokutował po wsze czasy. W niezliczonej ilości systemów i konwencji.
Niestety, życie Mistrza Gry nie jest usłane różami. Można by rzec, że to pasmo większych i mniejszych nieszczęść, jednak nie ma sensu zniechęcać przyszłych adeptów zacnej sztuki prowadzenia.
Najpierw należy rozwiązać kwestię wyboru systemu. To nic, że niedoszły MG nie ma najmniejszej ochoty prowadzić, dajmy na to, heroic fantasy – gracze zakrzyczą go z łatwością, niecnie wykorzystując swoją przewagę liczebną. Mało kto ma szanse na zwycięstwo, stając do walki sam przeciwko czterem, więc szybko okaże się, że w następny weekend będzie sesja. D&D. Tak się składa, że do gry konieczne są podręczniki, a ich kupowanie to, oczywiście, obowiązek Mistrza Gry. Nie ma innego wyjścia, jak przeboleć poważne nadszarpnięcie uczniowskiego/ studenckiego budżetu. Nic to, wszak MG, istota bez mała innego gatunku, jeść nie musi – jego strawą jest wymyślanie kolejnych pasjonujących scenariuszy.
To, nie da się ukryć, najważniejszy element „roli” MG. Sęk w tym, że czasem – mimo szczerej chęci olśnienia graczy twórczym geniuszem – wena po prostu nie chce przyjść. Sesja zbliża się wielkimi krokami [2], a scenariusza jak nie było tak nie ma. A kiedy wreszcie pojawia się inspiracja – po kilku dniach pełnych frustracji, przeplatanych nieprzespanymi nocami – czas goni. Przychodzi więc kilka ciężkich chwil, wypełnionych pracą nad epicką kampanią. Oczywiście, kampanią ze skomplikowaną intrygą, na dodatek pełną zaskakujących zwrotów akcji, żywych NPC-ów, trudnych wyborów – po prostu wszystkiego, czego tylko mogliby zapragnąć gracze.
Szkoda tylko, że po sesji wojownik stwierdzi, że w zasadzie było fajnie, ale wolałby więcej walk. Z kolei mag wyjaśni, że w zasadzie było fajnie, ale czuł, że w scenariuszu nie znalazło się nic specjalnie dla jego bohatera. Barbarzyńca powie, że w zasadzie było fajnie, ale intryga była stanowczo za prosta – szkoda, że jego postać nie jest zbyt inteligentna, wtedy nie musieliby się tak męczyć. Na koniec łotrzyk doda, że w zasadzie było fajnie, ale jak na jego gust herosi jego pokroju stanowczo za mało zarabiają. W jednym aspekcie wszyscy będą zgodni: za mało PD. Dużo za mało.
Tak będzie do samego końca. A po kilkudziesięciu sesjach, z których nikt tak naprawdę nie będzie zadowolony, nieszczęsny Mistrz Gry zacznie tworzyć kolejną kampanię. Nie będzie miał innego wyjścia, bo przecież nikt o zdrowych zmysłach nie zechce zastąpić go na stanowisku. Tamtego pamiętnego dnia dał się zwieść - jakże złudnemu! - pierwszemu wrażeniu i będzie za to pokutował po wsze czasy. W niezliczonej ilości systemów i konwencji.
PS. Proszę, oczywiście, nie traktować tego tekstu do końca poważnie.
[1] przynajmniej jeśli chodzi o obecne pokolenie RPG-owców. Precel i reszta – to już zupełnie inna historia.
[2] zakładam optymistycznie, że udało się znaleźć odpowiadający wszystkim termin, kiedy żaden z graczy nie ma spotkania z dziewczyną/ rodzinnej imprezy/ ważnego egzaminu, MG mieszka w miejscu, do którego da się dojechać bez przesiadki i wszyscy są na tyle zaangażowani, żeby pamiętać o przyniesieniu swoich kart postaci.
[2] zakładam optymistycznie, że udało się znaleźć odpowiadający wszystkim termin, kiedy żaden z graczy nie ma spotkania z dziewczyną/ rodzinnej imprezy/ ważnego egzaminu, MG mieszka w miejscu, do którego da się dojechać bez przesiadki i wszyscy są na tyle zaangażowani, żeby pamiętać o przyniesieniu swoich kart postaci.
[Tutaj można przeczytać pozostałe karnawałowe wpisy.]
Subskrybuj:
Posty (Atom)