Grimm

share and show love
Wakacje to ciężki okres dla serialowego maniaka – kiedy obejrzy już z niecierpliwością wyczekiwane finały swoich ulubionych serii, w jego życie wkrada się bolesna pustka, której nie sposób wygnać, oglądając powtórki. Człowiek taki staje przed niemal niemożliwym do wykonania zadaniem – musi przetrwać jakoś lipiec i sierpień, nie popadając przy tym w psychiczną ruinę. Na szczęście, jest na to sposób, a nawet dwa [1]. Można oddać się innym rozrywkom, ot, choćby czytać książki, lub znaleźć jakiś nowy serial, na tyle długi, aby oglądany hurtowo przez kolejne dwa miesiące zastąpił wszystkie inne. 

Ja wybrałam to drugie rozwiązanie. Grey's Anatomy, Grę o tron, Rodzinę Borgiów i Murdoch Mysteries zastępuje mi teraz Grimm. Na chwilę obecną pozostaje mi tylko żałować, że serial jak na razie ma tylko jeden sezon – wszystkie 22 odcinki mam już za sobą i widmo bolesnej pustki zaczyna już majaczyć na horyzoncie. Nie o puste jednak chciałam pisać o Grimmie, który jest na tyle dobrą produkcją, że grzechem byłoby nie poświęcić mu choćby kilku słów. Nie jest to wprawdzie telewizyjne objawienie na miarę pierwszego sezonu House'a, Grimm ma jednak olbrzymi RPG-owy potencjał: każdy, kto zamierza prowadzić w konwencji urban fantasy powinien umieścić go na swojej liście pozycji obowiązkowych.


Grimm to produkcja amerykańskiej stacji NBC. Główny bohater to pracujący w wydziale zabójstw detektyw, Nick Burckhardt, który pewnego dnia zaczyna widzieć rzeczy, jakich nie sposób wyjaśnić racjonalnym rozumowaniem – twarze niektórych ludzi zmieniają się na kilka sekund w jakby zwierzęce pyski. Rzecz jasna, jak przystało na racjonalistę, Nick szybko dochodzi do wniosku, że jest przepracowany, a urlop raz na kilka lat to wcale niezły pomysł. Szybko jednak okazuje się, że wspomniane „efekty specjalne” nie są rojeniami przemęczonego pracoholika. Na scenę wkracza – niezwykle energicznie i z przytupem – ciotka głównego bohatera, która objawia mu prawdę o rzeczywistości. W ten sposób widz dowiaduje się, kim jest eponimiczny grimm: to łowca zmiennokształtnych, chroniący niewinnych obywateli przed bestiami w ludzkich skórach, jedyny, który potrafi dostrzec ich prawdziwą naturę. Tak się składa, że ta funkcja jest w rodzinie Burckhardtów posadą dziedziczną, toteż kiedy ciotka Marie umiera, detektyw jest zmuszony stanąć do walki z nadnaturalnym.

"Trup do rzecz zabawna, a cóż to dopiero za uciecha, jeśli jest ich trzy lub  cztery!" [2]
Jako, że Nick jest detektywem serial ma formułę typową dla tego rodzaju produkcji: jeden odcinek to jedno śledztwo, przy okazji którego widz poznaje kolejny, nowy typ zmiennokształtnych istot. Te zaś okazują się kimś więcej, niż tylko bestiami, zagrażającymi ludzkości. Oczywiście, są wśród nich i takie, dla których zabijanie ludzi to świetna zabawa, szybko jednak okazuje się, że wilkołak może być dobrym kumplem i nie każdy zmiennokształtny zasługuje na śmierć. Ta sytuacja jest nieustającym źródłem dylematów moralnych: Nick stara się wypracować sposób funkcjonowania w obu światach, co nie jest łatwe, wziąwszy pod uwagę, że to uczciwy, praworządny facet. Różnice, dzielące prawo obowiązujące w świecie ludzi i zwyczaje zmiennokształtnych to nie jedyny problem. Bohater nie funkcjonuje przecież w społecznej próżni, a z koniecznością okłamywania narzeczonej i policyjnego partnera nie czuje się szczególnie komfortowo. 

Również pozostali bohaterowie zostali ciekawie pokazani – nie są wprawdzie szczególnie oryginalni, jednak kreowani bardzo konsekwentnie i na tyle wiarygodni, aby przyjemnie oglądało się ich poczynania na ekranie. Najczęściej widzimy, rzecz jasna, partnera Nicka, detektywa Hanka Griffina, najlepszego przyjaciela grimma w świecie ludzi. Mimo to wśród postaci drugoplanowych prym wiedzie Monroe, resocjalizowany wilkołak, który odnalazł wewnętrzną równowagę dzięki jodze i odpowiedniej diecie, co pozwoliło mu zrezygnować z wcześniejszych morderczych przyzwyczajeń. Obecnie Monroe to pokojowo nastawiony do świata osobnik w typie nerda, który na życie zarabia, pracując jako zegarmistrz. Do czasu do czasu zaś pomaga Nickowi w śledztwach, które prowadzą do przedstawicieli nadnaturalnej społeczności. Interesujący jest również kapitan Renard, przełożony Nicka, który wydaje się mieć znaczną władzę nie tylko w świecie ludzi, lecz również wśród zmiennokształtnych. Zwykle pozostaje w cieniu, ograniczając się do uwag na temat bieżących spraw, jednak kiedy zaczyna działać potrafi naprawdę namieszać – zawsze dyskretnie i z klasą. Nie jest przy tym nietykalny, co dodaje mu wiarygodności. Z kolei mniej więcej do połowy pierwszego sezonu raczej bezbarwna w swojej poprawności wydawała mi się dziewczyna głównego bohatera, Juliette. Na szczęście, z czasem zaczęła nabierać charakteru. Co ważniejsze, nie pozostała obojętna wobec wszystkich dziwnych wydarzeń, w których przyszło jej uczestniczyć, przy czym jej reakcje nie były groteskowe, czy przerysowane.

Monroe pokazuje swoją prawdziwą naturę.
Niesamowicie zabawne jest także to, jak zmiennokształtni reagują na pojawienie się detektywa w okolicy. W społeczeństwie istot nadnaturalnych grimm to osobnik niemal legendarny, mityczny potwór, którym straszy się niegrzeczne dzieci: Harry, jeśli nie zjesz obiadu nie dostaniesz podwieczorku, a w nocy przyjdzie po ciebie grimm! Nie trudno się domyślić, że już na sam widok grimma większość zmiennokształtnych pokazuje kły i rzuca się do walki. Są jednak też tacy, którzy starają się żyć w pokoju i nie stanowią dla nikogo zagrożenia. Sterroryzowani wizerunkiem legendarnego, niezwykle skutecznego mordercy, zaopatrzonego w wyrafinowane narzędzia tortur przynoszą mu własnoręcznie wypieczone ciasta, mając nadzieję, że taka łapówka wzbudzi jego sympatię i kupi im kilka dodatkowych tygodni życia. Czy to nie urocze? 

Warto też wspomnieć o warstwie językowej, bowiem w tym aspekcie twórcy serialu całkowicie podbili moje serce. Grimmami – jak wskazuje nazwa profesji – byli między innymi bracia Jacob i Wilhelm Grimm, autorzy słynnych na całym świecie baśni. W uniwersum serialu nie zajmowały ich jednak fantastyczne opowieści, a klasyfikacja nadnaturalnych istot, które tępili z podziwu godnym poświęceniem. Bracia, a także ich przodkowie, pozostawili po sobie kilka opasłych tomów, w których opisali napotkane za życia kreatury, zaś ich potomkowie dopełnili reszty. W ten sposób cała terminologia, jaką posługują się łowcy potworów pochodzi z języka niemieckiego, co jest miłą odmianą od oklepanych nazw angielskich. Ponadto, każdy odcinek rozpoczyna się cytatem z którejś z baśni, nawiązującej do fabuły. 

Nietrudno się domyślić, że serial – jak chyba wszystkie tego typu produkcje – jest dość schematyczny, co wyjątkowo rzuca się w oczy, kiedy roczna dawka odcinków zostaje wchłonięta w dwa tygodnie. Przypuszczam jednak, że zupełnie nie widać go, jeśli ogląda się Grimma raz na tydzień. Szczególnie, że stopniowo wprowadzani są nowi bohaterowie, a w tle zaczyna majaczyć główny wątek, który rozwija się powoli, by z pełną siłą uderzyć w finale. 

Jedne, co mogę zarzucić Grimmowi to zbyt lekkie potraktowanie największych tragedii w historii ludzkości. Mam na myśli zrzucenie odpowiedzialności chociażby za II wojnę światową na zmiennokształtnych i pozostałe istoty, świadome prawdziwej natury świata. Wydaje się, że nieludzie stanowią sporą część populacji Ziemi, trudno więc, aby zupełnie nie brali udziału w wydarzeniach historycznych, mimo to uważam, że zrobienie z Adolfa Hitlera zmiennokształtnej bestii było przesadą i pójściem na łatwiznę. Wprawdzie wątek ów pojawił się jedynie, jako krótki epizod, jednak pozostawił po sobie pewien niesmak. Szkoda, że twórcom serialu nie udało się rozwiązać tej kwestii równie elegancko, jak miało to miejsce w starym Świecie Mroku

Wygląda na to, że Grimm na stałe wpisał się na moją serialową listę. Dramatyczny, stawiający wiele pytań finał sprawił, że mam ochotę na więcej. Szczególnie, że zakończył się chyba najpodlejszym cliffhangerem, jaki widziałam w ciągu ostatnich kilku lat. Na szczęście premierowy odcinek drugiego sezonu NBC wyemitowało 13 sierpnia.

Czyż to nie wygląda obiecująco?


[1] trzy, jeśli za godną rozważenia uznamy opcję „usiąść w kąciku i cicho płakać”.
[2] cytat z "Historii literatury francuskiej w zarysie" Lansona.

11 komentarzy:

  1. "W społeczeństwie istot nadnaturalnych grimm to osobnik niemal legendarny, mityczny potwór, którym straszy się niegrzeczne dzieci: Harry, jeśli nie zjesz obiadu nie dostaniesz podwieczorku, a w nocy przyjdzie po ciebie grimm!"

    Choćby z powodu tego Grimm ląduje na mojej (małej) prywatnej liście "rzeczy do obejrzenia!". Chociaż trochę odstraszają mnie Twoje słowa o "niemieckim żargonie".

    Choć, nie powiem, pewnie po osłuchaniu się, będę traktował go jako wyjątkowo miły smaczek i fajną odskocznię od wszechobecnego angielskiego. Dam więc szansę językowi Goethego.

    Poza tym. Całość kojarzy mi się z czymś a'la CSI: Grimm. Nie mam pojęcia czy to trafne skojarzenie.

    Pozdrawiam,
    Skryba.

    OdpowiedzUsuń
  2. Skojarzenie jest jak najbardziej trafne, z tym, że chyba należałoby do tego domieszać sporą porcję dajmy na to Dresden Files, co zdecydowanie więcej jest tu elementów fantastycznych niż policyjnych. Poza tym, w CSI nigdy nie dostrzegłam żadnego wątku głównego, z kolei w Grimmie jak najbardziej jest on obecny i przewija się przez kolejne odcinki. W sumie serial wypada naprawdę fajnie, warto dać mu szansę - choćby ze względu na ogromny RPG-owy potencjał.

    Co do niemieckiego: mnie na początku również trochę przeszkadzał, bo akurat nie jest to język, który lubię, ale szybko można się przyzwyczaić. Dodam, że sam główny bohater nie zna niemieckiego, więc wielokrotnie zdarza się, że trzeba mu coś przetłumaczyć, dzięki czemu czytelnik nigdy nie zostaje w tyle, jeśli chodzi o aspekt lingwistyczny. Ostatecznie, to bardzo miły smaczek. Również francuski bywa używany. Co tu dużo mówić: całe zło tego świata pochodzi z kontynentalnej Europy. :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Poważnie, Grimm? znaczy, nie, żebym się czepiał, bo przecież są różne gusta i nie każdemu musi podobać się to samo, ale... poważnie?

    Grimm odrzucił mnie po kilku pierwszych odcinkach. Główny bohater właściwie nie ma charakteru, a wszelkie zagadki rozwiązują za niego postaci drugoplanowe. Znakomite założenia bazowe zostają zarżnięte przez typowy dla procedurali schematyzm. Dziękuję, obejrzę coś innego.

    IMHO znacznie lepszy (i mający jeszcze większy RPG-owy potencjał) jest Warehouse 13.

    OdpowiedzUsuń
  4. Trudno, żeby serial policyjny nie był schematyczny - taka już ich uroda. W Grimmie akurat niespecjalnie mi to przeszkadza - wystarczy, że na ekranie pojawi się absolutnie cudowny Monroe, żebym przestała na cokolwiek narzekać. :]

    Co do Warehouse 13 - spróbuję, zobaczę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję za recenzję, właśnie szukałam jakiegoś nowego serialu:-) W planach mam jeszcze Haven, ponoć interesujący, no i po 13 odcinków na sezon, więc może nie zmęczy;-)

    Widziałam kilka odcinków Warehouse 13 - mnie nie wciągnęło, przede wszystkim ze względu na wyraźny wątek romansowy w stylu "kto się czubi, ten się lubi", ale pod względem RPG-owym go nie rozpatrywałam;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zdecydowanie zachęcam, żeby dać Grimmowi szansę, zwłaszcza, jeśli ktoś lubi takie klimaty. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. @Eruana
    "Warehouse 13 - mnie nie wciągnęło, przede wszystkim ze względu na wyraźny wątek romansowy w stylu "kto się czubi, ten się lubi""

    W takim razie ucieszy się zapewne, że mimo trzech sezonów i czwartego w trakcie, ów wątek nie jest w najmniejszym stopniu rozwijany, a relacje dwójki głównych bohaterów pozostają czysto przyjacielskie bez jakichkolwiek sygnałów, że coś ma się w tym względzie w najbliższej przyszłości zmienić. Mało tego - jeden z odcinków wręcz opowiadał o tym, że oni nigdy ze sobą nie tentego, bo to nie ten typ chemii.

    OdpowiedzUsuń
  8. @Blanche
    Dzisiaj mam zamiar obejrzeć kilka odcinków;-)

    @Misiael
    O proszę, a z początku zapowiadało się inaczej, i tak, to cieszy, bo schemat dwojga bohaterów, między którymi iskrzy-nieikskrzy przez kilka sezonów jest strasznie irytujący... Może dam temu serialowi jeszcze szansę, dzięki:-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Będę musiała jednak zainteresować się "Grimmem" - pilot nieszczególnie mnie powalił, a potem został zakopany pod innymi tytułami. Anyway, zmieszczę go gdzieś pomiędzy "Angelem", "Teen Wolfem" i nowym sezonem serialowym ^^

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja też lubię ten serial, mimo wszystkich jego wad: kicz, uproszczenia, słabe efekty specjalne, beznadziejny główny bohater, no i niezbyt porywające zagadki kryminalne. Za to serial nadrabia klimatem i fajnymi bohaterami drugoplanowymi. Poza tym moim zdaniem dość kreatywnie twórcy potraktowali przeszczepianie baśniowych stworów na współczesnego świata, tak aby bez zgrzytów stworzyć jednak odrębne od pierwowzoru fantastyczne universum.

    OdpowiedzUsuń
  11. Widzę, że zgadzamy się, co do Grimma - Monroe jest cudownym nerdem i warto ten serial oglądać choćby dla niego. ;)

    OdpowiedzUsuń

comments