Puchar Mistrza Mistrzów: mój pierwszy raz

share and show love
Dzięki Złotym Kościom nabrałam dostatecznie dużo wiary w swoje umiejętności, aby zdecydować się na uczestnictwo w Pucharze Mistrza Mistrzów - chciałam na własnej skórze przekonać się, jak słynny konkurs wygląda od środka, by ewentualnie w przyszłym roku móc pomyśleć o poważnej walce o puchar. Jeżeli zaś chodzi o tegoroczną edycję miałam tylko jeden cel: nie skompromitować się za bardzo, jako, że moja sesja na PMM-ie miała być powrotem do prowadzenia po kilku miesięcznej przerwie. Przy tym miałam bardzo niewiele czasu na podjęcie jakichkolwiek przygotowań - Tytania i Quentin to po prostu dwa dodatkowe etaty. Nie muszę pewnie dodawać, że ostateczne wyniki turnieju okazały się dla mnie równie wielkim, co pozytywnym zaskoczeniem.

Gra o wysokie stawki

Tworzenie sesji eliminacyjnej rozpoczęłam w środę - dzień przed rozpoczęciem Polconu. Kierując się doświadczeniem wyniesionym ze Złotych Kości zdecydowałam się na wykorzystanie mechaniki Lady Blackbird. Poza tym, że jest łatwa, dynamiczna i aktywizuje graczy mam pewność, że potrafię odpowiednio wyjaśnić jej działanie, co również jest niebagatelną zaletą. Wybrałam konwencję mrocznej baśni, a do tego miałam główny motyw, pomysł na to, kim będą postaci graczy i luźną wizję zakończenia. Udało mi się namówić nimdila do przygotowania eleganckich kart postaci graczy, a samodzielnie wyszukać kilka niezbędnych informacji i zrobić trochę notatek. O testowaniu czegokolwiek, rzecz jasna, nie mogło być mowy.

Jednocześnie rozpoczęłam poszukiwanie graczy. Nie do końca wiedziałam, skąd mogę ich wyczarować, skoro moja krakowska drużyna nie zamierzała pojawić na Polconie. Byłam przy tym przekonana, że - przynajmniej do pierwszego etapu turnieju - każdy MG musi samodzielnie “załatwić sobie” komplet graczy. Dzięki Facebookowi - zdradzieckie, niebieskie narzędzie czasem jednak do czegoś się przydaje - wstępnie udało mi się umówić z trójką potencjalnych graczy. Pozostawało więc czekać na konwent: oficjalne spotkanie z PMM-em miało odbyć się w czwartek o 18.00, po nim zaś zapisy Mistrzów Gry.

Oczywiście, nie wszystko poszło po mojej myśli. Pierwszego dnia, jak chyba każdy uczestnik konwentu, utknęłam w gigantycznej kolejce do akredytacji. Z kolei w piątek rano okazało się, że brakuje mi jednego gracza. Na szczęście sędziowie dali przekonać argumentowi, że fandomowa sława z pewnością sobie poradzi w przeciwieństwie do takiej szarej myszki, jak ja - w ten sposób zwinęłam Ifryta wprost sprzed nosa Zeda i szybko uciekłam do przydzielonej mi sali.

Samą sesję niezwykle trudno mi ocenić. Pierwsza scena wypadła dobrze (być może nawet bardzo dobrze), podobnie jak retrospekcja, później jednak zaczęłam się spieszyć, przekonana, że lucek zaraz będzie musiał uciekać na swoją prelekcję. Zresztą, po sesji niewiele miałam czasu na zastanawianie się nad jej jakością. Z jednej strony, nie zdążyłam porozmawiać z graczami, bo chcieli przejąć ich sędziowie, z drugiej musiałam pędzić do domu, żaby wyjść z psem na spacer. Być może przez to i wspomniane wrażenie pośpiechu, kiedy nimdil chciał się dowiedzieć, jak wypadła moja sesja odpowiedziałam, że beznadziejnie i raczej nie mam co liczyć na wyjście z eliminacji. Po powrocie na konwent dostałam śliczne kostki na pocieszenie, a na ogłoszenie wyników trzeba było niemalże zaciągnąć mnie siłą.

Potem okazało się, że jednak wcale nie było tak, jak sądziłam i za 3 godziny prowadzę sesję półfinałową. Ups. Dostałam kartkę ze szkicem scenariusza, kilka słów prawdy na temat wcześniejszej sesji, po czym z trzech godzin zrobiło się 2,5. Później była wizyta w całodobowym punkcie druku w celu zdobycia czystych kart postaci. W ten sposób, kiedy wreszcie mogłam usiąść i spokojnie pomyśleć była już chyba 20. Znalazłam sobie cichy kąt na piętrze z bitewniakami, gdzie udało mi się zdecydować o co właściwie będzie chodzić, kim będą postaci graczy oraz NPC-e, których napotkają na swojej drodze. Potem nimdil pojechał zdobyć dla mnie gadżety i jedzenie, ja zaś mogłam w samotności oddawać się panikowaniu.

O 22 odbyło się losowanie graczy - właściwie, gracza, bo szkic przewidywał ich jedynie trzech, z czego jednego wybierał MG, a drugi był wybierany spośród sędziów. Jako, że potrzebowałam kobiety na “swojego” gracza nominowałam poznaną w kolejce akredytacyjnej Anię. Z losowania dostał mi się Karol, a z grona sędziowskiego - dr Jerzy Szeja. Sesja wypadła sympatycznie, wydawało się też, że gracze mieli niezły ubaw, bawiąc się gadżetami. Niestety, przez to, że była nastawiona na swobodną zabawę i lekki nastrój brakowało w niej napięcia, skończyła się też zaskakująco szybko - raz udało mi się zmieścić w wymaganym czasie. Po powrocie do domu dowiedziałam się od nimdila, że nie zamierza więcej przejmować się moimi atakami paniki i na ogłoszenie wyników w sobotę o 10 pojadę sama, on zaś dołączy do mnie później. Potem, kiedy już poznamy finalistów, będziemy mogli przekonać się, jak wygląda konwent, posłuchać prelekcji i może nawet zagrać w jakąś planszówkę.

Kolejny raz moje próby przewidywania przyszłości okazały się nie warte funta kłaków - wraz z Zedem dostałam się do finału.

Sesje finałowe miały rozpocząć się o 13. Po otrzymaniu feedbacku i spojrzeniu na zegarek doszłam do wniosku, że skoro w przeciwieństwie do Zeda nie mam gotowej sesji jedynym rozsądnym wyjściem jest poddanie się. Na szczęście, chwilę później przyjechał nimdil, który stanowczo nakazał mi wziąć się w garść i walczyć mimo wszystko. Sięgnęłam więc po ostatnią deskę ratunku: klasyczną Lady Blackbird. Na swojego gracza wybrałam Poziomkę, która akurat była jedyną kobietą w okolicy, z losowania dostali mi się Puszkin i Skobel, a z grona sędziowskiego: Haritsuke. Zupełnie nie potrafię ocenić sesji finałowej, mam jednak nadzieję, że gracze nie uważają spędzonego ze mną czasu za zupełnie stracony. Wiem natomiast, że mogła wypaść dużo lepiej, niestety, obecność publiczności oraz sporej liczby sędziów, nerwy i zupełny brak przygotowania okazały się dość przytłaczające.

Walka z przeciwnościami

Puchar Mistrza Mistrzów to nie tylko sesje: to także praca sędziów i Wojtka Rzadka, organizatora. Ci zaś spisali się świetnie, szczególnie biorąc pod uwagę rozmiar tegorocznej edycji turnieju, w której wzięło udział 26 MG - najwięcej od lat.

Przede wszystkim, muszę przyznać, że komfort prowadzenia był naprawdę duży. W Kotle - jednym z czterech budynków, w których odbywał się konwent - dla Pucharu przeznaczono prawie całe dwa piętra, dzięki czemu wszyscy mieli zapewnione ciszę i spokój. Nawet, kiedy liczba Mistrzów Gry przerosła liczbę dostępnych sal, Haritsuke i Wojtek dwoili się i troili, żeby dla każdego MG znalazło się wygodne, względnie odizolowane od hałasu stanowisko do gry. Można było zupełnie zapomnieć o tym, że gdzieś obok na Polconie bawi się ponad 4 tysiące osób. Dodam też, że kiedy wybieraliśmy miejsca na sesje finałowe, grono sędziowskie specjalnie ulokowało swoją “bazę wypadową” w najmniej komfortowej z sal, żeby pozostawić nam tylko te zapewniające rzeczywiście dobre warunki. To się nazywa dbanie o uczestnika.

Niestety, dobre warunki zapewnione prowadzącym to nie wszystko. Głównym wrogiem tegorocznej edycji były, moim zdaniem, niewłaściwe zarządzenie czasem i dezinformacja. Przypuszczam, że nie byłam jedyną osobą, która mocno zdziwiła się, widząc harmonogram turnieju. Zgadzam się z tym, że trzy godziny pomiędzy ogłoszeniem wyników eliminacji, a półfinałem powinno dobremu MG wystarczyć na wyrzeźbienie sesji w oparciu o gotowy scenariusz, jednak finał odbywał się zdecydowanie zbyt wcześnie. Podczas prelekcji wyjaśniającej czym jest PMM zostało powiedziane, że to konkurs skierowany do wszystkich Mistrzów Gry, prowadzących w trakcie konwentu - nawet tych, którzy o turnieju dowiedzą się dopiero, kiedy nagle okaże się, że sędziowie oceniają ich sesje. Tymczasem, wyznaczenie tak krótkiej przerwy między ogłoszeniem wyników półfinału, a finałem kłóci się z tym założeniem. Taki harmonogram sprawia, że aby mieć szansę wygrać trzeba przyjechać na konwent z dwiema gotowymi sesjami. Odnoszę również wrażenie, że takie skondensowanie konkursu negatywnie odbiło się na poziomie turnieju. Nie wiem, jak oceniają się pozostali Mistrzowie Gry, ja jednak za najlepszą uważam swoją sesję eliminacyjną. Oczywiście, jest też druga strona medalu: dzięki skompresowaniu w czasie, puchar mógł zostać wręczony w Sali Kongresowej, co z pewnością podniesie prestiż konkursu, a w przyszłości może ułatwić pozyskiwanie sponsorów - coś za coś. Zakładam, że była to świadoma decyzja, której wady i zalety były brane pod uwagę.

Druga sprawa to dostępne na stronie Pucharu, a także już na miejscu, w informatorze konwentowym, wiadomości o turnieju. Przede wszystkim, w regulaminie brakuje wyjaśnienia kwestii wybierania graczy na sesję - o tym, jak dokładnie to wygląda dowiedziałam się dzięki uprzejmości Krzysia. Poza tym, opublikowany w informatorze tekst o Pucharze był niekompatybilny z zamieszczonym na tej samej stronie harmonogramem, co mogło prowadzić do pewnych pomyłek. Przydałaby się też taka osobna “tabelka programowa” dla chętnych do udziału w pucharowych sesjach graczy - mam wrażenie, że nie do końca wiadomo było, jak i kiedy zgłaszać się na pucharowe sesje przez co wielu chętnych nie wzięło nawet udziału w losowaniach. W tym miejscu muszę przeprosić Karczmarza, który ostatecznie u mnie nie zagrał. Mam nadzieję, że na kolejnej edycji PMM-a gracze zostaną nieco bardziej dopieszczeni, szczególnie, że Mistrzom Gry uczestnictwo w Pucharze zapewnia wiele pozytywnych wrażeń.

Na koniec muszę też dorzucić swoje trzy grosze do kwestii sponsoringu: Wojtek w tym roku wykonał tytaniczną pracę, poszukując sponsorów Pucharu i dbając o PR wydarzenia, które w Internecie było widoczne na długo przed konwentowym weekendem. Trzeba jeszcze tylko postarać się nawiązać współpracę z którym z producentów napojów energetycznych. Jestem pewna, że za coś takiego zarówno sędziowie, jak i Mistrzowie Gry będą sławić PMM-a po wsze czasy.

Z pewnym wstydem wyznaję, że nie mam pojęcia, jak wyglądał tegoroczny Polcon. Miniony weekend był dla mnie mieszaniną sesji, momentów paniki i radości, związanych z PMM-em. Uczestnictwo w Pucharze Mistrza Mistrzów było niesamowicie zaskakującym, a przy tym pozytywnym doświadczeniem. Mam również nadzieję, że nie pozostanie bez wpływu na moje codzienne sesje.

Odrobina prywaty

Mogłoby się wydawać, że PMM zupełnie pozbawił mnie możliwości interakcji z konwentowiczami - nic bardziej mylnego. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałam tak wiele podziękowań do rozdania.

Wojtek Rzadek - za to, że każdego roku sprawia, iż TO WSZYSTKO się dzieje.
Sędziowie - za wiele godzin trudnej, a momentami również dość nużącej, pracy.
Kadu, Krzyś, Haritsuke, Braven - za konstruktywne uwagi już w trakcie konwentu. Dodatkowo, osobne podziękowania należą się Krzysiowi za to, że niestrudzenie pilnował, abym zawsze znajdowała się w odpowiednim miejscu we właściwym czasie.
Nimdil - za bycie "wspierającą żoną" Mistrza Gry zawsze kiedy tylko była taka potrzeba.
Moim graczom: Ani, Karolinie, Poziomce, Ifrytowi, luckowi, Karolowi, Skoblowi, Puszkinowi - mam nadzieję, że nie uważacie spędzonych na moich sesjach godzin za stracone.
Jade, Szpon, Ertai, Plane i wszyscy inni, którzy trzymali za mnie kciuki - za wiarę w moje możliwości.
Jaxa - za "ostatnią nadzieję białego człowieka".

10 komentarzy:

  1. Gratulacje za dojście do finału, było blisko zwycięstwa. Podwójne gratulacje za upór i walkę do końca.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak to było rozpoznanie walką, to ja chylę czoła. Byłaś moją faworytką i nadla nią pozostajesz. Liczę , że za rok Ty będziesz odbierała statuetkę. Pozdrawiam z Trollunia. Grzesiek.

    OdpowiedzUsuń
  3. "Ostatnia nadzieja białych" ale od przyszłego roku zmieniasz barwy klubowe...

    OdpowiedzUsuń
  4. @Piastun:
    Dzięki, aczkolwiek gratulacje za upór należą się w równym stopniu nimdilowi za kopnięcie mnie, kiedy trzeba ;)

    @Grzesiek:
    Dzięki. Przyznam, że byłoby fajnie zrobić ten jeden krok dalej, więc jeżeli PMM będzie odbywał się na konwencie na którym będę mogła się zjawić na pewno wystartuję. Wolę jednak na nic nie liczyć, bo przecież już w tej edycji startowało wielu świetnych Mistrzów Gry, których położyli drewniani gracze.

    @Jaxa:
    Zmiana adresu nie oznacza, że przestanę się identyfikować z moim rodzinnym miastem, więc mogę być taką pół nadzieją. :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Gratulacje :) Z opowieści, byłaś jednym z MG, którzy wbijali sędziów w ziemie swoim warsztatem. Jak byłaby kiedyś okazja u ciebie zagrać i czegoś się nauczyć to byłoby świetnie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nieśmiało wspomnę, że taka okazja będzie za 2 tygodnie w Toruniu, na Coperniconie (dzień bez kryptoreklamy dniem straconym. Grzesiek

    OdpowiedzUsuń
  7. @Królik
    Wbijał jak wbijał. Wojtek określił jej prowadzenie jako poprawne.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeszcze raz gratuluję i dziękuję za sesję! :)
    Była to jedna z najfajniejszych sesji w jakich grałem. Granie ptaszkami było świetnym pomysłem.
    Sesji finałowej przyglądałem się tylko z boku, a półfinałowej w ogóle nie widziałem, ale też mi się wydaje, że to na sesji z eliminacji pokazałaś swój lwi pazur, a potem emocje i zmęczenie zaczęły coraz bardziej dawać się we znaki.

    OdpowiedzUsuń
  9. @Ifryt:
    Cieszę się, że Ci się podobało.
    Myślę, że sesja półfinałowa też wyszła w miarę, ale brak napięcia mocno rzucał się w oczy - sam pomysł był fajny, ale należałoby go jeszcze dopracować i rozbudować. Wtedy może nawet mógłby z niego powstać osobny scenariusz dla ludzi :P

    OdpowiedzUsuń

comments