Stało się. Wróciłam do prowadzenia. Wyszło dobrze. Nawet bardzo.
*
Na początek dwa słowa o przygotowaniach. Jak mówiłam, że nie czuję szczególnie dobrym nauczycielem, dlatego bardzo uważnie przemyślałam sprawę tego, co chcę powiedzieć graczom jeszcze przed sesją, a nawet przygotowałam sobie notatkę na ten temat, aby na pewno o niczym nie zapomnieć. Pomyślałam, że może mogłaby się ona komuś w przyszłości przydać, dlatego poniżej ją cytuję:
Jak widać, zależało mi przede wszystkim na przekonaniu graczy, żeby nie stali w miejscu, tylko podejmowali działania i robili rzeczy (jakiekolwiek). W moim odczuciu to właśnie zagrożenie całkowitą biernością jest największym problemem zupełnie początkujących osób i jednocześnie jednym, który rzeczywiście może położyć całą sesję. Warto w tym punkcie zwrócić uwagę na to, że założenia Lady Blackbird same w sobie sprzyjają aktywizacji graczy i odwadze przy stole. Bohaterowie mają wspólny cel, znajdują się w trudnej, zmuszającej do działania sytuacji startowej, a do tego mechanika gry zakłada, że wiedzą co robią i są w tym skuteczni - komplikacje to przede wszystkim więcej zabawy, nie ma ryzyka, że BG zginie wykonując jeden fałszywy krok. Myślę, że ma to spory wpływ na zdjęcie z graczy ewentualnych hamulców nakładanych brakiem RPG-owego doświadczenia.
Osobno tłumaczyłam mechanikę. Posiłkowałam się jedną kartą postaci. Najpierw wyjaśniłam na sucho, co oznaczają cechy, aspekty, klucze i sekrety zapisane na karcie, później pokazałam, jak testy działają w praktyce, a na koniec każdy przy stole sam wykonał jakiś rzut kośćmi.
Oczywiście, na każdym etapie kilkukrotnie upewniałam się, czy wszystko jest zrozumiałe i czy ktoś chciałby o coś zapytać. Nie wyszło to może najzgrabniej, bo wstępne gadki zajęły ponad godzinę, z drugiej jednak strony poczytuję sobie za spory sukces fakt, że osoby które sesję RPG widziały tylko i wyłącznie w serialu Stranger Things (serio, serio!) umiały się potem odnaleźć w trakcie rozgrywki.
*
Do Lady Blackbird najbardziej lubię mieć czterech graczy. Grają wtedy Lady, Naomi, Cyrus i Snargle, odrzucam natomiast Kale’a. W ten sposób tworzą się dwa stronnictwa (pasażerowie i załoga Puchacza) o równej liczebności. Niestety, w ostatniej chwili wykruszył mi się jeden gracz, co nieco pokrzyżowało mi plany. Początkowo zamierzałam dać grupie karty postaci i pozwolić, aby każdy wybrał sobie tę, która mu się najbardziej podoba. Jednak mając trzech graczy obawiałam się, że osoba, która zostanie sama w konflikcie dwóch na jednego będzie miała problem z forsowaniem własnego zdania i ostatecznie zostanie całkowicie zakrzyczana w razie jakiejkolwiek różnicy poglądów (a tych jest w LB dużo!). Albo, co byłoby najgorsze, w ogóle się nie odezwie i będzie szła za pozostałymi członkami drużyny potulnie jak baranek na rzeź. Wybór postaci został więc zredukowany do prostego pytania: “Kto z Was ma tak życiowo największą siłę przebicia?”. Osoba, na którą padło dostała kartę Lady. Poza Natashą grali, oczywiście, Cyrus i Snargle, więc ostatecznie grupa składała się w dwuosobowej załogi Puchacza i szlachetnie urodzonej pasażerki.
*
Jak wypadła sama sesja? Muszę przyznać, że jestem zadowolona.
Jeżeli chodzi o możliwości narracyjnie wcale nie zardzewiałam tak mocno, jak sądziłam. Opisy były płynne, barwne i bez problemu dawałam radę wkomponowywać w nie pomysły graczy.
Nieco bardziej skomplikowana okazała się natomiast dystrybucja światła reflektorów. Miałam przykre poczucie, że były kilka momentów, w których gracz pozostawiony na chwilę samemu sobie trochę się nudził. Niestety, nie wzięłam pod uwagę, że początkującego gracza nie można po prostu na chwilę zostawić samemu sobie (np. kiedy wykonuje test) i na chwilę przeskoczyć do kolejnego, bo potrzebuje on więcej kontroli i wsparcia od prowadzącego.
Pomoc starałam się zresztą zapewniać przez całą sesję, ale też stopniowo redukować wraz z tym, jak gracze coraz bardziej się rozkręcali (ku mojej radości, dość szybko poszło!). Na początku podpowiadałam, asystowałam przy praktycznie każdym teście, jednak z kolejnymi scenami próbowałam niepostrzeżenie budować w grupie coraz większą samodzielność. Sądzę, że tu kluczowe znaczenie ma to, aby iść za pomysłami graczy, wykorzystywać je i umieszczać w świecie, tak, żeby przebieg sesji jasno pokazywał im, że to, co robią jest fajne i nie ma się czego wstydzić czy obawiać. Na sam koniec, żeby trochę wzmóc szybkość podejmowania decyzji i podkręcić tempo akcji wjechał stoper. Przy początkujących graczach to ryzykowna sztuczka, ale na szczęście ostatecznie mierzenie czasu okazało się dobrą taktyką - stoper wprowadził konstruktywny, zbierający do działania stres.
Oczywiście, ja tu sobie gadam dla siebie, niemniej myślę, że na koniec miło będzie oddać parowe stronice Dominice, która wcieliła się w postać Lady Blackbird. Czuję, że wywoływanie u graczy nocnych koszmarów stanie się jednym z moich GM goals.
Wróciłam do prowadzenia i jednocześnie wprowadziłam w RPG trójkę zupełnie nowych ludzi. Całkiem jestem z siebie dumna, o.
*
Na początek dwa słowa o przygotowaniach. Jak mówiłam, że nie czuję szczególnie dobrym nauczycielem, dlatego bardzo uważnie przemyślałam sprawę tego, co chcę powiedzieć graczom jeszcze przed sesją, a nawet przygotowałam sobie notatkę na ten temat, aby na pewno o niczym nie zapomnieć. Pomyślałam, że może mogłaby się ona komuś w przyszłości przydać, dlatego poniżej ją cytuję:
- co to jest RPG;
- jak wygląda sesja;
- sesja jako rozmowa - opisy, deklaracje, pytania;
- zakres kompetencji poszczególnych osób przy stole (BG, MG);
- wspólne tworzenie historii przy wsparciu mechaniki - po co nam to wiadro kości;
- akceptowalny poziom pierdolnięcia - wszyscy gramy w tym samym tonie (ref. "Planeta skarbów");
- nie bój się zadawać pytań;
- graj odważnie - Twój bohater jest kompetentny;
- nie ma wygranych i przegranych, porażki mogą prowadzić do niesamowicie fajnych scen, nie obawiaj się ich.
Jak widać, zależało mi przede wszystkim na przekonaniu graczy, żeby nie stali w miejscu, tylko podejmowali działania i robili rzeczy (jakiekolwiek). W moim odczuciu to właśnie zagrożenie całkowitą biernością jest największym problemem zupełnie początkujących osób i jednocześnie jednym, który rzeczywiście może położyć całą sesję. Warto w tym punkcie zwrócić uwagę na to, że założenia Lady Blackbird same w sobie sprzyjają aktywizacji graczy i odwadze przy stole. Bohaterowie mają wspólny cel, znajdują się w trudnej, zmuszającej do działania sytuacji startowej, a do tego mechanika gry zakłada, że wiedzą co robią i są w tym skuteczni - komplikacje to przede wszystkim więcej zabawy, nie ma ryzyka, że BG zginie wykonując jeden fałszywy krok. Myślę, że ma to spory wpływ na zdjęcie z graczy ewentualnych hamulców nakładanych brakiem RPG-owego doświadczenia.
Osobno tłumaczyłam mechanikę. Posiłkowałam się jedną kartą postaci. Najpierw wyjaśniłam na sucho, co oznaczają cechy, aspekty, klucze i sekrety zapisane na karcie, później pokazałam, jak testy działają w praktyce, a na koniec każdy przy stole sam wykonał jakiś rzut kośćmi.
Oczywiście, na każdym etapie kilkukrotnie upewniałam się, czy wszystko jest zrozumiałe i czy ktoś chciałby o coś zapytać. Nie wyszło to może najzgrabniej, bo wstępne gadki zajęły ponad godzinę, z drugiej jednak strony poczytuję sobie za spory sukces fakt, że osoby które sesję RPG widziały tylko i wyłącznie w serialu Stranger Things (serio, serio!) umiały się potem odnaleźć w trakcie rozgrywki.
*
Do Lady Blackbird najbardziej lubię mieć czterech graczy. Grają wtedy Lady, Naomi, Cyrus i Snargle, odrzucam natomiast Kale’a. W ten sposób tworzą się dwa stronnictwa (pasażerowie i załoga Puchacza) o równej liczebności. Niestety, w ostatniej chwili wykruszył mi się jeden gracz, co nieco pokrzyżowało mi plany. Początkowo zamierzałam dać grupie karty postaci i pozwolić, aby każdy wybrał sobie tę, która mu się najbardziej podoba. Jednak mając trzech graczy obawiałam się, że osoba, która zostanie sama w konflikcie dwóch na jednego będzie miała problem z forsowaniem własnego zdania i ostatecznie zostanie całkowicie zakrzyczana w razie jakiejkolwiek różnicy poglądów (a tych jest w LB dużo!). Albo, co byłoby najgorsze, w ogóle się nie odezwie i będzie szła za pozostałymi członkami drużyny potulnie jak baranek na rzeź. Wybór postaci został więc zredukowany do prostego pytania: “Kto z Was ma tak życiowo największą siłę przebicia?”. Osoba, na którą padło dostała kartę Lady. Poza Natashą grali, oczywiście, Cyrus i Snargle, więc ostatecznie grupa składała się w dwuosobowej załogi Puchacza i szlachetnie urodzonej pasażerki.
*
Jak wypadła sama sesja? Muszę przyznać, że jestem zadowolona.
Jeżeli chodzi o możliwości narracyjnie wcale nie zardzewiałam tak mocno, jak sądziłam. Opisy były płynne, barwne i bez problemu dawałam radę wkomponowywać w nie pomysły graczy.
Nieco bardziej skomplikowana okazała się natomiast dystrybucja światła reflektorów. Miałam przykre poczucie, że były kilka momentów, w których gracz pozostawiony na chwilę samemu sobie trochę się nudził. Niestety, nie wzięłam pod uwagę, że początkującego gracza nie można po prostu na chwilę zostawić samemu sobie (np. kiedy wykonuje test) i na chwilę przeskoczyć do kolejnego, bo potrzebuje on więcej kontroli i wsparcia od prowadzącego.
Pomoc starałam się zresztą zapewniać przez całą sesję, ale też stopniowo redukować wraz z tym, jak gracze coraz bardziej się rozkręcali (ku mojej radości, dość szybko poszło!). Na początku podpowiadałam, asystowałam przy praktycznie każdym teście, jednak z kolejnymi scenami próbowałam niepostrzeżenie budować w grupie coraz większą samodzielność. Sądzę, że tu kluczowe znaczenie ma to, aby iść za pomysłami graczy, wykorzystywać je i umieszczać w świecie, tak, żeby przebieg sesji jasno pokazywał im, że to, co robią jest fajne i nie ma się czego wstydzić czy obawiać. Na sam koniec, żeby trochę wzmóc szybkość podejmowania decyzji i podkręcić tempo akcji wjechał stoper. Przy początkujących graczach to ryzykowna sztuczka, ale na szczęście ostatecznie mierzenie czasu okazało się dobrą taktyką - stoper wprowadził konstruktywny, zbierający do działania stres.
Oczywiście, ja tu sobie gadam dla siebie, niemniej myślę, że na koniec miło będzie oddać parowe stronice Dominice, która wcieliła się w postać Lady Blackbird. Czuję, że wywoływanie u graczy nocnych koszmarów stanie się jednym z moich GM goals.
Było bosko! Mechaniki gry to już chyba prościej takim laikom jak my się nie dało wyjaśnić tak więc szacuneczek. No a prowadzenie to już mistrzostwo świata, postacie 'dodatkowe' (jak to się zwało?) miały swoje głosy i sposoby mówienia, podszepty robiły robotę, a stoper wprowadził na koniec wyższy poziom stresu, nawet początkowy pech w kościach i chwilowe przestoje naszej błyskotliwości nie przeszkadzały. A muzyczka to już zrobiła takiego klimatu, że mi się dzisiaj śniło, że szłam tą turbo ciemną ścieżką i lazła za mną czarownica... No comments.
Wróciłam do prowadzenia i jednocześnie wprowadziłam w RPG trójkę zupełnie nowych ludzi. Całkiem jestem z siebie dumna, o.