Lady Blackbird: tym razem na wesołą nutę

share and show love
Z graniem bywa różnie, jednak prowadzę przede wszystkim w roku akademickim – wtedy jestem w Krakowie, wtedy też mam tu pod ręką komplet moich graczy, co pozwala w ogóle rozpocząć skomplikowaną procedurę umawiania się na sesję. Tym razem poszło zaskakująco łatwo i wczoraj otworzyłam „nowy sezon”, prowadząc Lady Blackbird. 

Wybór systemu podyktowany był moim lenistwem – początkowo chciałam poprowadzić coś w klimatach sensacyjno-przygodowych, jednak nie udało mi się nic przygotować, zdecydowałam więc sięgnąć po sprowadzoną podczas GRAMY! Lady Blackbird. To pozwoliło mi czytać „Nazwanie bestii” w zasadzie do wyjścia z domu. Miła odmiana, biorąc pod uwagę, że zwykle przygotowanie się zabiera mi kilka godzin. Muszę częściej sięgać po tego rodzaju gry.

Kolejny raz zaskoczyła mnie fantastyczna prostota mechaniki. Nawet moje niezborne tłumaczenie wystarczyło, żeby gracze natychmiast załapali, o co chodzi i od razu zaczęli używać kompletu oferowanych przez grę narzędzi. 

Ze względu na to, że moja standardowa drużyna liczy jedynie trzy osoby, należało bardzo uważnie wybrać bohaterów, którzy pojawią się na sesji. Trójka to w moim odczuciu absolutnie minimum, poniżej którego nie można już zejść, jeśli gra ma toczyć się swobodnie, zgodnie z zamysłem autora. Nie sposób, oczywiście, zrezygnować z eponimicznej heroiny. Tę zaś swoimi praktycznymi umiejętnościami pilotażu wspierał Snargle, a także kapitan Cyrus Vance, na którego zdecydowałam się ze względu na uczucie, jakim darzy główną bohaterkę. 

Panowie szybko weszli w rolę, jednak pani potrzebowała trochę więcej czasu, aby się rozkręcić i zacząć ustawiać ich po kątach. Do tego momentu gracz wcielający się w rolę Snargle'a zdążył już narzucić rozgrywce optymistyczny, swobodny ton. Przez pewien czas mieliśmy wprawdzie wrażenie, że w powietrzu wisi katastrofa, która spadnie na bohaterów w finale, tym razem jednak obyło się bez wielkich tragedii. Przeciwnie. Ostatecznie, całość wypadła naprawdę wesoło. 

Kiedy Lady Blackbird dotarła już do kryjówki swego dawnego kochanka, okazało się, że ten zaraz po jej ucieczce skontaktował się z siłami Imperium, od początku zamierzając ją zdradzić. W międzyczasie doszło jednak do bitwy, w której Uriah Flint został śmiertelnie ranny, przez co dowództwo nad jego załogą przejęła jego kochanka, kapitan Veronica Morgan. 

Wydawało się, że ta zmiana układu sił niewiele dawała nagle pozbawionej wszelkiej nadziei Lady Blackbird. Oto straciła dotychczasowy cel i wydawało się, że przyjdzie jej zrezygnować z dopiero co posmakowanej wolności. W kryjówce Flinta skonfrontowana z kapitanem Hollasem, głównodowodzącym „Ręki smutku”, mogła jedynie pozwolić mu zabrać się na powrót do Imperium. 

Zdesperowany kapitan Cyrus Vance nie zamierzał jednak rozstawać się z ukochaną, nawet jeśli jego namiętne uczucia wciąż pozostawały nieodwzajemnione. W akcie desperacji poprosił Lady Blackbird o rękę. Ta zaś przyjęła jego oświadczyny i natychmiast wzięła z nim ślub, którego udzieliła kapt. Morgan, na szczęście niechętna brataniu się z wrogiem. Związek był, rzecz jasna, wynikiem chłodnej kalkulacji, tym samym bowiem stała się bezwartościowa dla hrabiego Carlowe'a i swojej rodziny – przynajmniej z matrymonialnego punktu widzenia. 

Otoczony przez piratów, pozbawiony ochrony Flinta, kapitan Hollas mógł jedynie wycofać na imperialne terytorium, modląc się, by udało mu się to zrobić w jednym kawałku. Co do Lady Blackbird... to jest, chciałam powiedzieć, pani Vance, miejmy nadzieję, że miłość pojawi się z czasem i w końcu będzie żyła długo i szczęśliwie u boku męża.

***
Lady Blackbird to gra, która niezmiennie zaskakuje mnie swoim potencjałem. Z tej, wydawałoby się, prostej i schematyczniej historii można wycisnąć naprawdę wiele emocji i ciekawych pomysłów. Wszystko zależy od graczy: tego, jak zdecydują się interpretować cechy swoich bohaterów, w którą stronę skierują opowieść. Mistrzowi Gry pozostaje jedynie reagować na ich poczynania, piętrząc przed postaciami kolejne trudności. Bez planowania i godzin przygotowań, za każdym razem otrzymuje zajmującą historię, zupełnie różną od tej, którą opowiedział wcześniej, z poprzednią grupą. Coś wspaniałego.

Na wszelki wypadek, gdyby ktoś jeszcze o tym nie wiedział: polską wersję gry można pobrać stąd, z kolei tutaj dostępny jest angielski oryginał.

PS. Muzyka z "Planety Skarbów" Disneya jest absolutnie niezastąpiona, a obejrzenie filmu przed sesją powinno być obowiązkiem każdego jej uczestnika.

2 komentarze:

  1. Czuję się zawstydzony jako eRPGowiec, że jeszcze nawet nie czytałem Lady Balckbird -.-'

    Z innej beczki - będziesz coś prowadzić na Lajconiku?

    OdpowiedzUsuń
  2. Powinieneś szybko nadrobić zaległości ;)

    Co do Lajconika - nie wiem. Jako etatowy MG staram się wykorzystać każdą okazję do grania, więc nastawiam się raczej na udział w sesji w roli gracza. Na razie jesteś zarejestrowana na 2 sesje. Jeśli w dwa pozostałe, wolne miejsca nic nie wskoczy, mogłabym poprowadzić. Ale to okaże się pewnie dopiero na miejscu.

    OdpowiedzUsuń

comments